W połowie października minie dokładnie 60 lat od wybuchu kryzysu kubańskiego. Choć wówczas świat znalazł się tak blisko wojny jądrowej, jak nie był jeszcze nigdy wcześniej, jedyne co wybuchło, to wspomniany kryzys. Dwa tygodnie siedzenia przez cały świat na szpilkach zakończyło się w ostatnich dniach października porozumieniem pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim - ci pierwsi zgodzili się nie przeprowadzać inwazji na wyspę, o ile ci drudzy nie zamontują na niej głowic jądrowych.
Zagrożenie jądrowe gorsze niż kiedyś? Władimir Putin wymachuje głowicami jak szalikiem
- Jeśli będzie zagrożona integralność terytorialna Rosji, sięgniemy po wszelkie środki, jakimi dysponujemy. I nie jest to blef - zapowiedział podczas swojego wystąpienia telewizyjnego Władimir Putin i nikt nie miał wątpliwości, że chodziło o głowice nuklearne. Odniósł się w ten sposób do prób przejęcia przez Ukrainę terenów okupowanych obwodów donieckiego, ługańskiego, chersońskiego i zaporoskiego, gdzie w piątek zacząć się mają czterodniowe referenda dotyczące włączenia tych ziem w skład Federacji Rosyjskiej.
Nie ma wątpliwości, że już w przyszłym tygodniu po sfałszowanych głosowaniach, dojdzie do włączenia okupowanych regionów do Rosji. Tym samym Kreml nie tylko zyska terytorium wielkości Węgier, ale także doskonały pretekst do podkręcania atomowej propagandy. Formalnie bowiem wojna w Ukrainie będzie mogła zostać przedstawiona przez Putina jako wojna obronna, bo przecież Ukraińcy próbować będą odbić jednostronnie wcielone do Rosji obwody.
"Gramy u siebie", czyli jak Władimirowi Putinowi potrzebna jest wojna w Rosji
Walka na terytorium uznanym przez Kreml za część Rosji daje władzom reżimu wachlarz możliwości. Żołnierze z poboru nie muszą już godzić się na kontrakty, umożliwiające zgodnie z rosyjskim prawem wojnę za granicą, bo będą walczyć u siebie. Dyktator może też podkręcić i tak już nakręconą do granic możliwości propagandę i starać się odtworzyć mit wielkiej wojny ojczyźnianej. W 1941 roku naziści zaatakowali Rosję, zmuszoną wówczas do wojny obronnej i możliwe, że w podobnych kolorach przedstawione zostanie to teraz. W końcu Kreml sam podkreśla, że walczy z "nazistowskim reżimem kijowskim".
Najpoważniejszym skutkiem referendów będzie jednak wzięcie zajętych terytoriów pod parasol atomowy Putina. Zgodnie bowiem z rosyjską doktryną wojskową, jeśli zagrożona jest Rosja i jej egzystencja, bomby atomowe mogą pójść w ruch nawet, jeśli wróg ogranicza się jedynie do broni konwencjonalnej. Niebezpiecznie zbliża nas to do wojny atomowej, która nie bez powodu w oczach wielu ludzi równa się z końcem świata.
"To nie blef", przekonuje Władimir Putin i znów pięknie kłamie
Dyktator na Kremlu przekonuje, że z bronią atomową nie ma żartów i z nim także. Grozi użyciem atomówek w wypadku zagrożenia terenów Rosji. Tyle tylko, że tereny uważane przez Rosjan za swoje, już zostały w trakcie tej wojny potraktowane atakiem nie raz. Ukraińcy rażą obiekty wojskowe znajdujące się w Rosji od kilku miesięcy.
I choć nie robią tego tak regularnie, jak Rosjanie niszczą infrastrukturę cywilną w Ukrainie, to chociażby ataki na Krym z sierpnia wywołały ogromny szok w całej Rosji. Gdzie wówczas znajdował się rosyjski arsenał atomowy? Spoczywał nietknięty na swoim miejscu, tak samo jak spoczywać będzie wówczas, gdy Ukraina będzie odbierać, co do niej należy. Słaby blef można poznać bowiem po tym, że na końcu wypowiedzi zapewnia się, że to wcale nie jest blef.
Poniżej galeria, w której zobaczycie, co siłowicy Putina robią z protestującymi Rosjanami