Przecież - mówiono - dziś już nie ma państwa, jest teoretyczne, rozpływa się w jakiejś postpolityce i innym bełkocie, a do tego jesteśmy z natury tak tępi, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że to wszystko regulowane jest już nad naszymi głowami, u mądrzejszych w Brukseli, i tak już musi być po wieki. W dodatku wszystkim tym rządzi niejaki Traktat Lizboński, którego nikt nie pojął do tej pory poza profesor Staniszkis. Po prostu nic się nie da, a już na pewno nie zwiększyć ściągalność VAT. W tej sytuacji na żadne 500 plus nas nie stać. Do tego chóru dołączyli przecież, a jakże, szacowni prawicowcy, a przynajmniej ich część, którzy, gdy Mateusz Morawiecki miał zająć się polską gospodarką, ruszyli w konkury w pluciu na niego. Według jednych to bankster, który rozkradnie, odda obcym, a dla innych to kolejny socjalista, który nie będzie chciał na polskiej ziemi zrealizować światłych wskazówek Korwina.
Tymczasem okazało się, że mamy po wakacjach pięciomiliardową nadwyżkę budżetową. Czegoś takiego jeszcze nie było. Pięćset plus rozruszało rynek. W sieciowym markecie, który mam koło domu, ustawiają się kolejki, bo brakuje kasjerów. Trzeba będzie podzielić się zyskiem i podnieść pensje, by byli - innej drogi nie ma, panie zagraniczny właścicielu. Jeszcze niedawno to wszystko było niemożliwe.
Wniosek? Chyba jeden. Jak wszyscy mówią, że się nie da, trzeba próbować.
Zobacz także: Rafał Chwedoruk: To cios w elektorat PiS
Przeczytaj również: Leszek Miller: Dzieci Orwella
Polecamy ponadto: Mirosław Skowron: Nadzwyczajnie bezrefleksyjna kasta