Sprawa, której konsekwencją jest nieszczęsne pismo policji, zaczęła się 10 lipca 2017 roku podczas tzw. kontrmiesięcznicy smoleńskiej. Jeden z jej uczestników poskarżył się Rzecznikowi Praw Obywatelskich na to, że został obwiniony o zakłócenie zgromadzenia. Mężczyzna miał stać ok. 20-30 metrów od barierek i pilnujących porządku policjantów. Część stojących w jego grupie osób pokazała znak V i skandowała "Lech Wałęsa". Do kontrmanifestantów podeszli mundurowi i poprosili o pokazanie dokumentów. Adam Bondar poprosił policjantów o wyjaśnienie tej sytuacji. - Wyrażanie swoich poglądów, nawet w formie okrzyków, przez uczestników manifestacji nie powinno być bowiem podstawą podjęcia nieadekwatnej interwencji przez policję, gdy ma ona charakter pokojowego demonstrowania. Stanowi to raczej wyraz korzystania z konstytucyjnie chronionej wolności słowa i wypowiedzi. Potwierdza ten standard również Europejski Trybunał Praw Człowieka w swoim orzecznictwie - argumentował RPO.
Odpowiedź policji kompletnie zaskoczyła Bodnara. W piśmie z Oddziału Prewencji Policji w Warszawie czytamy, że mundurowi "podjęli interwencję i wykonali czynności służbowe z udziałem (…) [skarżącego], który w trakcie zabezpieczenia zgromadzenia publicznego, wykrzykiwał słowa, cyt. >>Lech Wałęsa<<, czym dopuścił się popełnienia czynu zabronionego o znamionach wykroczenia". Policja tłumaczy, że chodzi o celowe zakłócenie legalnego zgromadzenia, a słowa, które zostały wykrzyczane, nie są ważne.