W opinii Merty zachowanie Rosjan po katastrofie było skandaliczne. Jak stwierdziła: - To, co nam zafundowali, sposób, w jaki traktowali ciała naszych bliskich, było ohydne i haniebne. Jak przyznała, sporo osób pytało ją, "co mają zrobić z fragmentami samolotu, które wzięli tuż po katastrofie, będąc w tamtej okolicy, bo nikt o to nie dbał, nikt tego nie pilnował". Wdowa smoleńska szczerze przyznała, że zalecała im wówczas dwie rzeczy: - Po pierwsze, mówiąc kolokwialnie – morda w kubeł. Czyli, aby się nie przyznawali, że to mają, bo każdy, kto przyznał, a byli tacy, na przykład dziennikarze z "Gazety Polskiej", dostawali polecenie wydania dowodu rzeczowego – tak to się chyba w prawniczym języku nazywa. Odbierano im ten przedmiot i wysyłano do Rosji. A zatem: po pierwsze milczeć, a po drugie poczekać do lepszych czasów.
Następnie kontynuowała: - No i te lepsze czasy właśnie mamy i myślę, że dużo tych elementów mimo wszystko zostało w rękach polskich, mimo pieczołowitych starań Prokuratury Wojskowej, żeby pozbawić tego Polaków, a oddać nad tym całkowitą kontrolę Rosjanom. Na pewno więc nie jest tak, że w Polsce nie ma żadnych przedmiotów związanych z katastrofą. To nieprawda.
Z okazji zbliżającej się ósmej rocznicy katastrofy Merta opisała, jak wyglądał ten okres w jej oczach. Według niej: - Był to czas rozpaczy i tęsknoty, ale też czas usilnej walki o godne pochowanie mojego męża i o prawdę smoleńską. Przy tej okazji dodała, że nie kryje ulgi z faktu, że w trumnie jej męża nie było szczątków innych osób. Jak przyznała: - Nie było to aż tak drastyczne, jak gaszone w płucach niedopałki, nie było objawów aż takiego zbydlęcenia w postaci profanacji zwłok. Raczej niechlujstwo niż zła wola. Ale nie chcę epatować makabrą. Wystarczy, że my musimy z tym żyć...
Zobacz także: Magdalena Merta: Macierewicz walczył, Tusk tulił się do Putina