Dla całej rodziny to był wielki szok i niedowierzanie. Kiedy żona Tomasza Merty, Magdalena, wraz z córkami dowiedziała się o tym, że samolot, którym leciał ich mąż i ojciec, rozbił się i nikt nie przeżył, ich dotychczasowe życie w jednej chwili runęło jak domek z kart. Szczególnie dla dziewięcioletniej wówczas dziewczynki, Agnieszki, był to dramat, którego nie powinna zaznać w tak młodym wieku. - Bardzo płakałam po stracie taty. Byłam wtedy mocno zagubiona, ogromnie przeżywałam obecność katastrofy smoleńskiej w mediach. Nie mogłam się otrząsnąć z myśli, że taty już nie ma i nie będzie go w moim życiu, podczas mojego dorastania - wyznaje nam ze łzami w oczach Agnieszka Merta. I wspomina szkolną wystawę sprzed lat, na której zabrakło fotografii jej taty. - Chcieli dobrze. Ale osiągnięto skutek odwrotny, bo ja zaczęłam się zastanawiać, czy mój tata żyje, czy nie żyje, czy zginął w katastrofie, czy nie, skoro brakuje go na wystawie fotograficznej poświęconej tragedii smoleńskiej - dodaje córka Magdaleny i Tomasza Mertów. W ciągu tych siedmiu lat Agnieszka Merta z zagubionej dziewczynki stała się jak na swój wiek dojrzałą osobą. - W bardzo młodym wieku zderzyła się z taką tragedią. - stwierdza z kolei Magdalena Merta, mama dziewczynki. - Dla nas wszystkich katastrofa smoleńska to był wielki szok. Takim przełomowym momentem dla mnie była ekshumacja i ponowny pogrzeb mojego męża. Towarzyszyłam mojemu mężowi od otwarcia grobu do ponownego pogrzebu. Miałam to szczęście, że jego ciało dało się ubrać. Razem z córkami uszyłyśmy ręcznie dla niego całun, którym został owinięty - opowiada nam wdowa po Tomaszu Mercie. A córka dodaje: - Wierzę, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Tęsknię za Tobą, tato.
Zobacz też: Rocznica katastrofy smoleńskiej 2017. Program uroczystości na 10.04.2017 [MAPA]