Kaczyński i jego bzdury o dzietności
Kiedyś to było! Bywało bowiem, że PiS potrafił celnie określić problemy, z którymi jako państwo się borykamy. Praktyka rządów co prawda słusznych diagnoz nie przekuwała w skuteczną politykę. Ba! Często całkowicie im przeczyła, pogłębiając społeczno-ekonomiczne problemy trawiące nasz kraj, ale przynajmniej można było oddać PiS, że dostrzega to, co innym umykało. Siedem lat rządów pozbawiło Nowogrodzką nawet tego.
Wystarczy posłuchać Jarosława Kaczyńskiego, który pielgrzymuje po różnych zakątkach Polski i w każdym z nich opowiada, jak się, jego zdaniem, sprawy u nas mają. Problem polega na tym, że nie są to opowieści poważnego polityka. To dykteryjki na poziomie wąsatego wuja z wesela – tyleż groteskowego, co irytującego. Ostatni wykwit radosnej twórczości prezesa PiS to stwierdzenie, że dzietność w Polsce jest na dramatycznym poziomie, bo młode kobiety zamiast rodzić dzieci, oddają się alkoholowym libacjom, czyli jak to ujął Kaczyński „dają w szyję”. Wzbudziło to co prawda rechot zebranych wyznawców prezesa, ale irytację i zażenowanie tych, którzy prezesa nie traktują jak półboga. I rzeczywiście, wypowiedź Kaczyńskiego nie tylko jest podszyta pogardą dla Polek, ale jest po prostu głupia.
Już pomijam, że młode Polki nie są alkoholiczkami i to nie domniemane libacje powstrzymują je od posiadania dzieci. Przyczyny niskiej dzietności są dużo bardziej złożone i przez siedem lat rządów PiS nie udało się ich wyeliminować.
Polska rodzina się zmienia
Zacznijmy jednak od tego, na co polityka nie ma wpływu: młodzi Polacy do rodzicielstwa podchodzą w sposób bardziej przemyślany niż ich rodzice i dziadkowie. Mają mniej dzieci niż poprzednie pokolenia, ponieważ zostają rodzicami nie przez przypadek, ale stosują „kontrolę urodzin”. Nigdy już nie będzie w Polsce hurtowej ilości wielodzietnych rodzin. Młodzi chcą zapewnić swoim dzieciom dobrą przyszłość, a większość z nich nie ma wystarczających zasobów, by gromadce dzieci zapewnić właściwą edukację i szczęśliwy start w dorosłość. To wyraz dojrzałości młodych Polaków, która nie tylko sprawia, że mają mniej dzieci, ale też później decydują się na rodzicielstwo, chcąc ułożyć sobie jako tako życie.
Na pewno jednak nie jesteśmy skazani na rodziny z jednym dzieckiem. Aby jednak młodzi decydowali się na posiadanie dwójki lub optymalnie trójki pociech zapewniającej zastępowalność pokoleń muszą mieć ku temu warunki, a to zależy już od polityki państwa. Od lat odkładanie decyzji o rodzicielstwie, decydowanie się na mniejszą liczbę dzieci, ma ciągle te same przyczyny: absolutny brak stabilności życiowej.
Mieszkania, głupcze!
Zaczyna się od mieszkania, które zawsze było trudno w Polsce zdobyć. W ostatnich latach stało się to jeszcze trudniejsze ze względu na rosnące dramatycznie ceny w czasach pandemii lub wręcz niemożliwe, kiedy inflacja i wysokie stopy procentowe odcięły zdecydowaną większość Polaków od kredytów hipotecznych – jedyny sposób, by mieć coś swojego. PiS poległ na programie mieszkaniowym zanim jeszcze się za niego na dobre wziął, choć plany budowy mieszkań przez państwo nie były głupie. Było wręcz niezbędne, ale przerosło PiS, bo tu nie wystarczy przelać kasę na konto jak w przypadku np. 500+. Tu trzeba złożonej polityki, koordynacji wielu resortów i jakiegoś sensownego planu – a z tego wszystko PiS po prostu nie umie.
Do tego ci, którzy nawet mają mieszkania, żyją głównie w klitkach. Polska ma jedną z najniższych powierzchni użytkowej mieszkań w Unii Europejskiej. Kto będzie chciał mieć dużą rodzinę, jeśli mieszka w małym dwupokojowym mieszkaniu, w którym trudno upchnąć większą kanapę?
Śmieciowa praca to mniejsza dzietność
Do dramatu mieszkaniowego dochodzi też ciągle niestabilna sytuacja na rynku pracy – umowy śmieciowe ciągle są u nas plagą, zwłaszcza wśród młodych. Skazani są też oni na lata niskich zarobków. Zarabiając mało i ciągle drżąc o posadę, trudno decydować się na zakładanie rodziny. Tu PiS też zrobił niewiele, by patologie rynku pracy wyeliminować. Samo wprowadzenie godzinowej pensji minimalnej to za mało. Obcina za to finansowanie Inspekcji Pracy, wyrywając tej instytucji zęby i osadza tam ludzi, którym walka z patologiami polskiego kapitalizmu nie leży zbytnio na sercu.
Państwo funduje kobietom strach i biedę na starość
Jakby tego było mało, po siedmiu latach rządów PiS mimo napoleońskich planów ciągle brakuje w Polsce żłobków. Ktoś kto posiada jedno dziecko, będzie wahał się przed urodzeniem kolejnego, skoro skazany jest na piekielnie drogie prywatne usługi żłobkowe lub biedę w rodzinie, jeśli któreś z rodziców – głównie matka – będzie musiało zostać w domu z dziećmi, bo państwo w opiece nie pomaga. To zresztą często skazuje kobiety na przerwy w pracy, utrudnia im powrót na rynek pracy, skazuje na ciągłe zaczynanie kariery od nowa, a więc skutkuje niższymi pensjami i m.in. to sprawia, że ich emerytury są niższe niż mężczyzn. Taka wizja przyszłości to często skuteczny środek antykoncepcyjny.
Nie można też lekceważyć strachu kobiet – zaostrzenie przez pisowski Trybunał Konstytucyjny prawa aborcyjnego każe się wielu zastanowić, czy chcą ryzykować w najlepszym razie udrękę walki z państwem w najgorszym zagrożenie życia, jeśli coś z ciążą będzie nie tak. Nie jest to może kluczowa kwestia przy decyzji o posiadaniu dzieci, ale jednak istotna, na co wskazują badania opinii publicznej.
Zanim więc Jarosław Kaczyński znów zacznie bredzić o „dających w szyję” Polkach, niech przyjrzy się fatalnej polityce rządzonego przez niego państwa, które nie zrobiło niemal nic, by prowadzić skuteczną politykę prorodzinną. Pogłębiło za to wieloletnie zaniedbania, które odbierają młodym Polakom chęć posiadania dzieci.