Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki

i

Autor: Sebastian Wielechowski/SUPER EXPRESS

Polaryzacja służy PiS. Co z opozycją?

Tak niszczycielska będzie kampania wyborcza w 2023 r. Kto zyska na brutalizacji polityki? Ekspert tłumaczy

2022-11-02 9:59

Polska staje się łupem jednego albo drugiego plemienia, ale nigdy nie jest dobrem wspólnym. Symboliczną klątwę na system polityczny III RP rzucił Jan Olszewski w swoim przemówieniu wygłoszonym tuż przed odwołaniem go ze stanowiska premiera w czerwcu 1992 roku. Olszewski twierdził, że gra toczy się przede wszystkim o to »czyja«, a nie »jaka« ma być Polska. Do dziś słyszymy echo tych słów, a polską polityką trzęsą obozy, które utrzymują, że tylko w „jego" Polsce może być dobrze, a w „ichniejszej" nigdy - mówi Adam Traczyk, dyrektor organizacji More in Common Polska. Czytaj najnowszy wywiad Tomasza Walczaka!

„Super Express”: – Kampania wyborcza jeszcze się oficjalnie nie rozpoczęła, ale już widać, że będzie jedną z najbrutalniejszych, jakie znamy, choć wojna PO i PiS zdążyła nas już przyzwyczaić, że kiedy polska polityka sięga dna, zawsze słychać pukanie od spodu. Co to starcie wróży Polsce? 

Adam Traczyk: – Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska to partie reprezentujące ok. 60 proc. polskiego społeczeństwa, a przynajmniej tej jego części, która głosuje w wyborach. Deklaratywnie ten spór może nas męczyć, być postrzegany jako wyniszczający i często jałowy, ale to w opowieściach tych partii większość Polaków odnajduje swoje doświadczenia życiowe i to z nimi się utożsamia. Nie ma się więc co obrażać to, że oś politycznego sporu przebiega właśnie tak jak przebiega. Zbytnie utwardzenie tego podziału jest jednak bez wątpienia zjawiskiem toksycznym.

– Jak bardzo toksycznym?

– Nie tylko sprawia, że zatracamy zdolność do dialogu, kompromisu i porozumienia między zwaśnionymi obozami, lecz także utrudnia przeprowadzenie uczciwej oceny działań danej władzy i dokonania jakichkolwiek korekt wewnątrz danego obozu. Gdy górę bierze mentalność „my kontra oni”, poparcie „naszych” przeciwko „onym” staje się moralnym zobowiązaniem bez względu na błędy przez nich popełniane. Przecież to „my” zawsze mamy rację, reprezentujemy wszelkie cnoty, stoimy po stronie dobra, a „oni” to wiecznie błądząca zgnilizna moralna i zdrajcy chcący zguby kraju. Wówczas nawet stosunek do inwestycji infrastrukturalnych, takich jak choćby przekopu Mierzei Wiślanej, staje się de facto aktem politycznego wyzwania [wyznania??? - KOR.] wiary. W efekcie Polska staje się łupem jednego albo drugiego plemienia, ale nigdy nie jest dobrem wspólnym. Symboliczną klątwę na system polityczny III RP rzucił Jan Olszewski w swoim przemówieniu wygłoszonym tuż przed odwołaniem go ze stanowiska premiera w czerwcu 1992 r. Olszewski twierdził, że gra toczy się przede wszystkim o to, »czyja«, a nie »jaka« ma być Polska. Do dziś słyszymy echo tych słów, a polską polityką trzęsą obozy, które utrzymują, że tylko w „ich" Polsce może być dobrze, a w „ichniejszej" nigdy. 

– W 2019 r. mimo świętej wojny POPiS kampania parlamentarna skupiała się na merytorycznych dyskusjach o tym, ile i jakiego państwa potrzebujemy. Dziś polityka zwarcia Kaczyńskiego i Tuska sprowadza się głównie do oskarżeń, kto jest bardziej ruskim agentem i dlaczego Tusk zdradza Polskę z Niemcami. Skąd ten wyraźny regres? 

– Nie wiem, czy nie idealizujemy zbytnio przeszłości, ale jasne było, że powrót Donalda Tuska do aktywnej roli w polskiej polityce podniesie temperaturę sporu. Dla obozu Kaczyńskiego przewodniczący Platformy to główny czarny charakter. Do tego dziś partia Tuska depcze PiS po piętach, pojawiają się już nawet sondaże, w których wysuwa się na czoło. W 2019 r. PiS nie musiał realnie obawiać się utraty władzy. Teraz jest inaczej, co – jak widać – skłania do sięgnięcia po ostrzejsze metody. Jednocześnie trzeba powiedzieć to wprost, że nieustanne odmawianie polskości politykom opozycji przez Jarosława Kaczyńskiego jest karygodne i zabójcze dla naszej wspólnoty.

– To tylko wina PiS?

– Oczywiście także szeroko pojęty obóz liberalny dołożył swoją cegiełkę do budowy murów dzielących Polaków, ale Kaczyński przoduje w dziedzinie i nie dziwię się, że niemal dwukrotnie więcej Polaków uważa, że to właśnie szef PiS dzieli Polaków bardziej niż przewodniczący PO, jak pokazał niedawny sondaż „Rzeczpospolitej”.

– Sytuacja w Polsce pozwalała sądzić, że treścią kampanii będą kwestie bytowe i gospodarcze: inflacja, drożyzna, kryzys energetyczny, które dotykają wszystkich Polaków. To by było za proste i zbyt mało polaryzujące jak na standardy Kaczyńskiego i Tuska? 

– Nie ma wątpliwości, że rosnące koszty życia to dla Polaków temat numer jeden. Co więcej, w naszych badaniach widzimy, że nawet część wyborców PiS ma krytyczny stosunek do działań rządu w sprawie walki z rosnącymi cenami. Nie dziwi więc, że rządzący desperacko szukają tematów zastępczych. Jarosław Kaczyński jeździ po Polsce, testując różne przekazy, jak choćby obrażając i poniżając osoby transpłciowe. Odgrzano także temat reparacji, wynosząc nawet jego głównego orędownika, czyli Arkadiusza Mularczyka, do godności wiceministra spraw zagranicznych. Dla opozycji to istotna wskazówka. Role w dramacie, kto jest antypolskim agentem, są dawno rozpisane. Ci, co wierzą, że to Kaczyński albo Tusk, zdania nie zmienią, innych to nie obchodzi. Ale w sprawach drożyzny, cen energii, funduszy europejskich, jakości życia jest przestrzeń do przesunięć. 

– W ogóle polaryzacja jeszcze działa? Czy pozwala już jedynie betonować swój żelazny elektorat, a nie sięgać po nowych wyborców? 

– W określonych warunkach działa, szczególnie gdy dana partia ma pokaźny żelazny elektorat – tak jak jest to w wypadku Prawa i Sprawiedliwości. Gdy do tego można pochwalić się sukcesami na polu gospodarczym oraz socjalnym i dzięki temu przekonać do siebie wyborców zainteresowanych przede wszystkim sprawami bytowymi, to sukces jest murowany. To była recepta wygranej PiS w 2019 r. Ale mamy też wystarczająco dużo przykładów, gdy rozbrajanie polaryzacji jest skuteczniejszą taktyką.

– Jakie?

– Tak było choćby w 2020 r. w Stanach Zjednoczonych, gdy Joe Biden swój przekaz oparł na chęci zjednoczenia Ameryki i przeprowadzeniu reform gospodarczo-społecznych, które służyłby klasie średniej i biedniejszym Amerykanom, a nie jedynie wąskiej elicie. W ostatnich miesiącach Donald Tusk także wykazywał się większą wrażliwością socjalną. Wystarczy wspomnieć postulat podwyżek w budżetówce czy flirtowanie z hasłem lewicy „mieszkanie prawem, nie towarem”.

– I u nas taki przekaz może paść na podatny grunt?

– Jak wynika z badań przeprowadzonych w czerwcu na zlecenie More in Common, z tym hasłem zgadza się nie tylko 68 proc. Polaków, ale aż 73 proc. wyborców PiS. Podwyżki dla budżetówki popierało dwie trzecie Polaków i 59 proc. wyborców partii Kaczyńskiego. Oczywiście, trudno dziś sobie wyobrazić wędrówkę wyborców od PiS do PO, ale takie posunięcia mogą redukować ogólną obawę dotychczasowych miękkich wyborców PiS przed przejęciem władzy przez opozycję.  

– Jedno jest pewne: polaryzacja jest destrukcyjna dla polskiej wspólnoty – czy nazwiemy ją społeczeństwem, czy narodem. Po tylu latach awantur trudno jest już grać politykom na jedności? 

– Dla polityków, którzy całą swoją karierę budowali na rysowaniu mniej lub bardziej ostrych konfliktów tożsamościowych, przestawienie wajchy wydaje się być jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej bardzo trudne. Nigdy nie jest jednak za późno na próbę rozbrojenia konfliktów, które sprawiają wrażenie nie do przezwyciężenia. Elementy takiej taktyki widać było choćby w czasie kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego, który deklarował wówczas, że Lech Kaczyński zasługuje na swoją ulicę w Warszawie i pochlebnie wypowiadał się o programie 500+. Do wygranej nie wystarczyło, ale działając w znacznie mniej korzystnych warunkach niż opozycja dziś, otarł się on przecież o prezydenturę, a obecnie należy do polityków z najniższym poziomem nieufności. Nie zapominajmy też o świetnym wyniku Szymona Hołowni w pierwszej turze, który stara się pozycjonować jako alternatywa dla dwóch zwaśnionych obozów.   

– Jest w ogóle w Polakach potrzeba wspólnoty politycznej? Czy już za wiele wzajemnych żali jest w kraju? 

– Deklaratywnie bez wątpienia. Gdy w ubiegłym roku badaliśmy nastawienie Polaków do demokracji, aż 86 proc. badanych zgadzało się z tezą, że dla dobra naszego kraju ważne jest, abyśmy nauczyli się żyć ze sobą pomimo różnicy zdań. Niewiele mniej, bo 77 proc. respondentów uważało, że zwycięska partia powinna szukać kompromisów, które zadowolą jak najwięcej osób, nawet jeśli pociągnie to za sobą rozczarowanie niektórych jej zwolenników. W teorii więc chcielibyśmy odbudowy wspólnoty, ale w praktyce zamykamy się w bańkach i na innych patrzymy z rosnącą nieufnością.

– Jak duży to problem?

– Aż 40 proc. badanych wówczas przez nas Polek i Polaków uważało, że osoby myślące inaczej niż one działają na szkodę Polski. Niewiele mniej było zdania, że od innych rodaków głosujących na inne partie różnią ich nie tylko poglądy polityczne, lecz także wyznawane podstawowe wartości. Co więcej, sami – oczywiście z wydatną pomocą polityków – zapędzamy się w ślepą uliczkę. 51 proc. badanych deklarowało, że ograniczyło kontakty z niektórymi przyjaciółmi lub członkami rodziny lub też nie rozmawia z nimi o polityce, aby uniknąć sporu. A to przecież tego typu interakcje pozwalają oswoić się z odmiennymi poglądami, poszerzają naszą perspektywę i pozwalają lepiej zrozumieć myślących inaczej od nas. To błędne koło. Ostry konflikt polityczny nas męczy, więc go unikamy i w efekcie przyczyniamy się do jego pogłębienia.  

– Są jednak sprawy, które są równie ważne dla skłóconych plemion. Jakie to sprawy?

– Widać, że kryzys rosnących kosztów życia przekuł bańki. Mamy silną tendencję do oceniania otaczającej rzeczywistości przez pryzmat naszych sympatii politycznych, dotyczy to nawet sytuacji gospodarczej. Obecny kryzys jest jednak tak powszechny, że wyborcy każdej partii wskazują go jako najważniejsze wyzwanie, przed którym stoi obecnie Polska. Co więcej, gdy rozmawialiśmy z Polakami o kryzysie na grupach fokusowych, to zarówno sympatycy obozu rządzącego, jak i opozycji mówili o swoich obawach i troskach bardzo podobnym językiem. Co więcej, zdziwiła nas jedna kwestia.

– To znaczy?

– Pewnym zaskoczeniem było dla nas to, jak wielu Polaków upatruje sposobu na wyjście z kryzysu w inwestycjach w zielone technologie i odnawialne źródła energii. Co więcej, nawet przeszło 40 proc. wyborców PiS uważa, że rząd za późno zabrał się za inwestycje w odnawialne źródła energii, co przyczyniło się do zaostrzenia kryzysu. Zdecydowana większość Polaków jest przekonana, że zielona energia jest nie tylko czysta, lecz także tania, a inwestycje w OZE pomogą nam obniżyć ceny prądu i uniezależnić się energetycznie od innych państw. Biorąc pod uwagę, jak epokowym przedsięwzięciem jest transformacja energetyczna, taki społeczny konsensus pozwoliłby na prowadzenie ambitnej, zielonej polityki energetycznej. Niestety, zamiast przyśpieszenia mamy paraliż spowodowany stanowiskiem antywiatrakowej i prowęglowej frakcji w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy. To także efekt toksycznej polaryzacji. Ceną za zachowanie spójności obozu władzy jest rezygnacja z pożądanych przez społeczeństwo posunięć. W systemie, w którym wyciągniecie ręki poza swoje stronnictwo jest traktowane jak zdrada, ogon może machać psem. 

– Czy jest potencjał, by tego typu sprawy pozwoliły jakiejś partii wyjść poza swoich tradycyjnych wyborców? Czy jednak to, co dzieli, jest dziś ważniejsze niż to, co może łączyć?  

– Gra na polaryzację może dziś ciągle dobrze służyć Prawu i Sprawiedliwości, to dla opozycji skuteczniejszą taktyką może być próba jej ograniczenia choćby poprzez formułowanie postulatów znajdujących posłuch także wśród dotychczasowych wyborców PiS. Spór, nawet ostry, w demokracji jest czymś naturalnym, jest jej istotą. Przegrzanie atmosfery jest jednak zgubne. Wszyscy widzieliśmy, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych, gdy podburzany przez Donalda Trumpa tłum wdarł się na Kapitol i próbował uniemożliwić zatwierdzenie wyboru Joego Bidena. Nawet w społeczeństwach o długim tradycjach demokratycznych może dojść do rozchwiania systemu. Ale nawet jeśli taki konflikt nie zaowocuje wybuchem politycznej przemocy, to polaryzacja hamuje rozwój kraju i uniemożliwia zawarcie najlepszych dla społeczeństwa kompromisów. Odpowiedzialne elity polityczne powinny o tym pamiętać, a my jako zwykli obywatele nie zapominajmy, że kto myśli inaczej od nas, niekoniecznie działa na szkodę Polski. 

Rozmawiał Tomasz Walczak