Jarosław Kaczyński, jak sam przyznaje, poległ m.in. na programie mieszkaniowym, ale zdaniem Michała Syski to nie jedyny obszar państwa, w którym PiS nie było sobie w stanie poradzić. Choć udało się wprowadzić mu programu 500+, wyprawkę szkolną czy 13. i 14. emeryturę, samo państwa PiS nie jest w stanie oferować Polakom dobrych usług publicznych, a chaos instytucjonalny sprawia, że trudno mu walczyć z kryzysami, jak choćby z kryzysem energetycznym czy węglowym.
„Super Express”: – W 2015 r. PiS sformułował tezę o Polsce w ruinie, wskazując m.in., że dwie kadencje rządów PO-PSL doprowadziły do zwijania się państwa i jego totalnej zapaści. Druga kadencja PiS zmierza do końca. Jak wygląda państwo, które Kaczyński i spółka przez ten czas budowali? I czy działa na tyle, by radzić sobie z kryzysami, które przez ostatnie dwa lata targają Polską?
Michał Syska: – Posłużyłbym się tu pojęciem sprawnego państwa, którego różne agendy i instytucje są w stanie odpowiadać na kryzys, ale też te kryzysy przewidywać i przygotowywać różne scenariusze. Także państwa, które dobrze współpracuje z samorządami i szeroko rozumianym społeczeństwem obywatelskim. Żyjemy w tak skomplikowanym świecie, że musimy łączyć wyzwania globalne z tymi lokalnymi i używać różnych narzędzi, by skutecznie odpowiadać na sytuacje kryzysowe. Tak, jak pan wspomniał, PiS formułował bardzo krytyczną ocenę funkcjonowania państwa i w wielu punktach ta diagnoza była celna.
– Co PiS dobrze zdiagnozował?
– Generalnie mamy problem z instytucjami państwa i zaufaniem do nich. To, co w retoryce liderów PiS, a zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego, było bardzo symptomatyczne, to podkreślanie sprawczości państwa – że państwo musi być silne, musi pokazywać, że działa.
– Diagnoza zamieniła się w sanację?
– Są jednak duże wątpliwości, czy faktycznie po tych ośmiu prawie latach udało się reformy strukturalne w instytucjach państwa przeprowadzić. Moim zdaniem brakuje sprawnego systemu zarządzania państwem, jest natomiast wiara w to, że poszczególne osoby mogą wydawać polecenia z pominięciem procedur, pewnych zasad i forsować te decyzje. Było to doskonale widać w czasie pandemii czy kryzysu uchodźczego. Weźmy choćby okres pandemii: opinia publiczna mogła mieć wątpliwości, kto tak naprawdę odpowiada za walkę z nią. Z jednej strony mieliśmy ministrów zdrowia, z drugiej zaś ministra Dworczyka, który koordynował m.in. tworzenie szpitali covidowych. Zakupami maseczek zajmował się KGHM. Wybory prezydenckie w czasie pandemii miała zaś organizować Poczta Polska.
– Pospolite ruszenie.
– Trochę tak. Przede wszystkim kompletne rozmycie odpowiedzialności za koordynację działań, które rozchodziły się po wielu urzędach i instytucjach. Podobnie było w czasie kryzysu uchodźczego, na który nie byliśmy jako państwo w ogóle przygotowani, choć powinniśmy, bo wybuch wojny w Ukrainie i napływ uciekających przed rosyjskim najazdem Ukraińców był scenariuszem, który znaliśmy najpóźniej na przełomie 2021/2022 r. Zabrakło tu koordynacji z samorządami i społeczeństwem obywatelskim, które wzięły na siebie ciężar sprowadzenia, rozlokowania i pomocy w rozpoczęciu życia w Polsce ukraińskim uchodźcom. To, co to wszystko łączy, to brak zarządzania państwem, a skupianie się na kwestiach personalnych bez wyraźnego wskazania odpowiedzialności za poszczególne sektory.
– A może to nie powinien być zarzut, ale należałoby to uznać za cnotę. Wiara w sprawczość poszczególnych silnych ludzi PiS i sceptycyzm wobec biurokracji opóźniającej szybkie działanie to może odpowiedź na imposybilizm, który, jak twierdzi Kaczyński, paraliżuje Polskę.
– Gdyby to wynikało z jakiegoś planu, strategii, czyli określenia celów, wskazania narzędzi i, co bardzo istotne, podstaw prawnych, to być może miałoby to sens. Przyjrzyjmy się aktualnemu kryzysowi energetycznemu i brakowi węgla. Przeciętny Polak może być zdezorientowany, kto tak naprawdę koordynuje politykę na rzecz zapewnienia ciepła w naszych domach. Z jednej strony mamy premiera Morawieckiego, który komunikuje się w tych sprawach z opinią publiczną. Z drugiej ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, który nie tylko wypowiada się w tej materii, lecz także, jak rozumiem, podejmuje pewne działania, by kryzysowi zapobiegać. I jakby tego było mało, mamy minister klimatu Annę Moskwę, która zwłaszcza na początku kryzysu była bardzo aktywna. I tak naprawdę trudno dociec, kto za co odpowiada. Ten chaos kompetencyjny doskonale widać w ujawnianych korespondencjach Michała Dworczyka. Nie widać tu wzmacniania instytucji, ale próbę pójścia drogą na skróty.
– To znaczy?
– Panuje wiara w to, że jednym komunikatem na konferencji prasowej, jednym apelem czy jedną decyzją, która nie ma podstaw prawnych, da się rozwiązać nawarstwiające się problemy. Jest to nie tylko nieskuteczne, lecz także niebezpieczne. Jeszcze bardziej podkopuje zaufanie obywateli do państwa.
– Czemu to zaufanie, którego rzeczywiście wyraźnie dziś brakuje, jest tak istotne?
– Na pewno ułatwiłoby to zarządzanie kryzysami. Zwiększenie zaufania do państwa pozwoliłoby na szybsze i skuteczniejsze wprowadzenie rozwiązań antykryzysowych. Doskonałym przykładem są tu obostrzenia sanitarne czasów pandemii, których skuteczność zależała od zaufania do instytucji. Patrząc w perspektywie długofalowej, to także kwestia gospodarczych i społecznych skutków tych kryzysów. Niewątpliwie stanie przed dużymi dylematami w tych obszarach. Będzie na nas czekać wzrost danin, bo trzeba będzie wzmacniać budżet. Także od zaufania obywateli do państwa, jego instytucji, ich sprawności i racjonalności, będzie zależeć to, czy obywatele taką politykę będą aprobować. Czy pojawi się silna legitymacja do tego, by państwo skutecznie ściągało podatki i środki z tych podatków inwestowało w rozwój gospodarczy i społeczny. Od tego zaufania zależy jeszcze jedna istotna rzecz.
– Jaka?
– Mam tu na myśli spójność społeczną. Czy jesteśmy społeczeństwem, wspólnotą, czy jednak zbiorem jednostek, które niewiele łączy. To państwo jest filarem myślenia wspólnotowego, które jest istotne i w czasach pokoju, i czasach wojny. Jest ważne to, że jako społeczeństwo mamy wspólne wartości, wspólne cele i że potrafimy działać solidarnie. Państwo jest także ważnym narzędziem do realizacji solidarności, która w czasach trudnych jest wręcz kluczowa. Już wiemy, że gigantycznym zagrożeniem związanym z kryzysem energetycznym będzie dramatyczna sytuacja osób żyjących w ubóstwie energetycznym i w ogóle których dochody są niskie, a w których inflacja uderza najmocniej. Seniorzy oraz osoby samotne szczególnie staną przed dramatycznymi wyborami, czy niewielkie zasoby wydać na ogrzanie domu, leki, czy na jedzenie. Na horyzoncie widać potężny kryzys społeczny, któremu musimy zaradzić jako państwo – i władza centralna, i samorządy, i sektor organizacji pozarządowych. Łatwiej będzie przekonać tych, którzy nie są tak bardzo narażeni na skutki tego kryzysu, do dzielenia się z innymi, gdy będą mieli zaufanie do instytucji, że one politykę na rzecz łagodzenia kryzysu są w stanie zrealizować racjonalnie i skutecznie.
– Mówił pan na początku o sprawnym państwie. Patrząc już nawet nie na ostatnie dwa bardzo trudne lata, ale całość rządów PiS, widać wyraźnie, że ta ekipa nie jest w stanie prowadzić polityki, która jest trochę bardziej skomplikowana niż proste przelewy w postaci takich transferów pieniężnych jak 500+, 300+, 13. i 14. emerytura. Teraz widzieliśmy to w postaci dodatku węglowego, który zastąpił działania na rzecz zbicia jego ceny przez państwo. Państwo PiS zmusza do prywatnych strategii przetrwania? Daje pieniądze i mówi: Radźcie sobie, jak umiecie?
– Tak, to jest też ważny przyczynek do oceny rządów PiS. O ile faktycznie rząd Beaty Szydło, a potem Mateusza Morawieckiego pokazał sprawczość państwa, to ona sprowadzała się rzeczywiście do realizacji transferów pieniężnych. Natomiast ta sprawczość nie ujawniła się na polu reform strukturalnych. A stoimy przecież przed ogromnymi wyzwaniami choćby w dziedzinie ochrony zdrowia. Jej problemy z całą mocą obnażyła pandemia. A przecież PiS miał wystarczająco dużo czasu, by podjąć działania instytucjonalne. Nie zrobił tego. Nie podjął się zmiany tego quasirynkowego systemu, polegającego na konkurencji szpitali publicznych między sobą oraz między szpitalami publicznymi i prywatnymi. To tylko jeden z wielu problemów służby zdrowia i to pokazuje, że tylko w tym obszarze państwo nie pokazało swojej sprawczości, jeśli chodzi o reformy służące całemu społeczeństwu. Podobnie mają się sprawy z systemem oświaty. Wiele osób podkreśla też sytuację na rynku pracy.
– Co z nim? Co państwo w tym obszarze zaniechało?
– O ile PiS można pochwalić za wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej, o tyle nawoływania, by wzmacniać Państwową Inspekcję Pracy i jej uprawnienia do tego, by realnie walczyć z plagą zatrudniania na umowach cywilno-prawnych tam, gdzie zachodzi stosunek pracy, zostały bez odpowiedzi rządzących. To też paradoks sytuacji, że gdy w 2015 r. aktualnie rządzący obejmowali władzę, przedstawili strategię na rzecz odpowiedzialnego rozwoju – dokument w wielu punktach ciekawy i trafnie w wielu aspektach diagnozujący bariery rozwojowe Polski. W praktyce rządów zabrakło jednak strategicznego myślenia. W drugiej kadencji mamy raczej do czynienia ze strategią politycznego przetrwania. Uwaga rządzących skupia się raczej na tym, jak zachować władzę, co odbywa się kosztem myślenia strategicznego i dbałości o instytucje państwowe.
– W tę strategię przetrwania wpisuje się fakt, że rząd PiS ma rekordową w skali III RP liczbę ministrów, wiceministrów, sekretarzy stanu i pełnomocników?
– Zacząłbym od uwagi, że choć państwo puchnie na szczycie piramidy rządowej, to już na niższych szczeblach administracji rządowej i samorządowej pojawia się coraz więcej, tak jak wakatów urzędniczych jest coraz więcej w wymiarze sprawiedliwości. Aby państwo było sprawne, spełniało funkcje, do których jest powołane i których oczekują od niego obywatele, oraz budowało do siebie zaufanie, urzędnicy muszą przede wszystkim być dobrze opłacani, merytorycznie przygotowani pracownicy. A dziś mamy z tym gigantyczny problem. Wracając natomiast do rekordów, które bije w zatrudnieniu rząd, to jest to wyraźny symptom ostatniego okresu sprawowania władzy.
– Co pan przez to rozumie?
– Zawsze jest tak, że w rządach, które nie mają stabilnej większości, a takiej większości PiS już od jakiegoś czasu nie ma, szuka się sojuszników, a formą zapłaty są stanowiska. To obyczaj tak stary jak demokracja parlamentarna, ale dziś rzeczywiście doświadczamy tego zjawiska w wyjątkowej skali.
– Reasumując to wszystko, możemy dziś powiedzieć, że po siedmiu latach rządów PiS Polska jest państwem w ruinie?
– Myślę, że Polska nie jest w ruinie, ponieważ państwo to nie tylko rząd centralny i nie wszystko, co się w Polsce dzieje, zależy od niego. Nie jesteśmy w ruinie, ponieważ mamy wiele sprawnych samorządów, mamy wiele sprawnych organizacji pozarządowych; mamy społeczeństwo obywatelskie, które być może nie rozwinęło się tak, jak tego oczekiwaliśmy u zarania transformacji ustrojowej, ale które zdało egzamin przy kryzysie pandemicznym czy kryzysie uchodźczym. Państwo w wielu wymiarach ciągle działa. Niewątpliwie jednak jesteśmy na takim etapie, że powinna nam się zapalać czerwona lampka alarmowa, zwłaszcza jeśli chodzi o sektor usług publicznych. Objawy kryzysu, które go toczą, to rzeczy w wielu wymiarach zagrażające nie tylko dobrostanowi obywatelek i obywateli, lecz także przyszłości państwa.
Rozmawiał Tomasz Walczak