Od kilku dni piszemy o tym, że ministrowie rządu PiS dostali w 2017 r. nagrody w wysokości od 65 do 82 tys. zł. W sumie otrzymało je 21 konstytucyjnych ministrów. W tym gronie jest również obecny minister środowiska, a w ubiegłym roku szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk. Dostał 65,1 tys. zł nagrody. Pytany wczoraj w Radiu Zet, czy jest sens dawania premii ministrom, zamiast dać im wyższe pensje, zaznaczył, że ministrowie nie dostają podwyżek od kilkunastu lat. - Był już projekt ustawy podwyższającej zarobki. Ale upadł. Nie ja byłem jego przeciwnikiem - przyznał Kowalczyk. I żalił się na niskie zarobki w rządzie. - Ministrowie zarabiają za mało, a szczególnie podsekretarze stanu. Nie ma zachowanych proporcji w wynagrodzeniach pracowników ministerstw. Dyrektorzy, jednostki podległe zarabiają więcej, a odpowiedzialność ministrów i wiceministrów jest bardzo duża - powiedział minister. Pytany, czy w jego opinii nagroda należała mu się, odpowiedział, że zapracował na to. - To był dodatek comiesięczny. A jeśli pracownik zakładu za godziny nadliczbowe dostaje dodatkowe wynagrodzenie, to ja pracując średnio 14 godzin dziennie, zapracowałem na to - ocenił minister, który zarabia miesięcznie ok. 14-15 tys. zł brutto (z dodatkami).
Co na to opozycja? - Jeśli pan Kowalczyk mówi, że dostał nagrodę za nadgodziny, to niech wyjdzie i spojrzy w twarz Polakom, którzy ciężko pracują i powie im, że nadgodziny rozlicza się nagrodami. Kowalczyk pogrążył siebie i innych biorących nagrody. Ministrowie mają bowiem nienormowany czas pracy, więc o jakich nadgodzinach on mówi? To ordynarny skok na kasę, żądamy od ministrów PiS zwrotu tych pieniędzy! - mówi nam Krzysztof Brejza (35 l.), poseł PO.
Zobacz: Wyrzucili go z rządu i dostał 65 tys. zł premii. Emeryci oburzeni