"Super Express": - Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki przedstawił założenia do projektu tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Większość komentatorów chwali, że wreszcie ktoś zajął się sprawą reprywatyzacji. Pani projekt ministra krytykuje. Dlaczego?
Mec. Joanna Modzelewska: - Na wstępie muszę zaznaczyć, że głosowałam na PiS, wiążę z tą partią duże nadzieje, cieszy mnie sam fakt, że ktoś postanowił sprawę osób pokrzywdzonych dekretem Bieruta rozwiązać. Jednak pomysł zablokowania zwrotu nieruchomości w naturze, oddanie jedynie 20 proc. wartości ukradzionej nieruchomości jest bardzo zły.
- Michał Karnowski w portalu wPolityce.pl napisał, że 20 proc. to stanowczo za dużo...
- Ciekawa jestem, co by powiedział, gdyby to jemu ukradziono nieruchomość. Załóżmy, że ktoś dziś ma mieszkanie, a władze mu je odbierają. Przez kilkadziesiąt lat miasto ma ten lokal - sprzedaje, wynajmuje, w każdym razie zarabia na nim. A po kilkudziesięciu latach urzędnicy mówią ograbionemu właścicielowi - nie odzyskasz swojej własności, ale dostaniesz jedną piątą część jej wartości. To jest przecież grabież!
- Tego nie można porównać z reprywatyzacją?
- Można, bo to dokładnie taka sytuacja! Wciąż żyją byli właściciele bądź osoby dziedziczące w prostej linii. Tam sprawa jest prosta. Pamiętajmy też, że często chodzi nie o - jak to przedstawiają media - byłych kamieniczników, arystokratów, ale ludzi, którym na przykład odebrano dwupokojowe mieszkanie. Dziś ludzie ci chcą po prostu odzyskać swoją własność.
- Afera reprywatyzacyjna w Warszawie pokazała jednak dramaty mieszkańców reprywatyzowanych kamienic. To, że nie będzie zwrotów mieszkań z lokatorami, w tym kontekście nie dziwi. Ministerstwo Sprawiedliwości tłumaczy też, że należy chronić miejsca użyteczności publicznej, które nie powinny być zwracane. Przecież na części reprywatyzowanych działek stoją dziś boiska, przedszkola, szkoły.
- Ale przecież nie każda nieruchomość, która została ukradziona przez władze komunistyczne, jest miejscem użyteczności publicznej. W przypadku boisk, szkół, przychodni powinna zostać właścicielom bądź spadkobiercom wypłacona równowartość nieruchomości. Z kolei w przypadku lokatorów sprawa jest oczywista - problem dotyczył głównie mieszkań komunalnych. A za zapewnienie lokali komunalnych odpowiadać powinno miasto. I to ono ma obowiązek albo porozumieć się z właścicielem, który odzyskuje kamienicę, co do zasad najmu przez lokatorów. Albo zapewnić tym lokatorom inny lokal, w porównywalnym standardzie.
- Ale są przecież jeszcze mieszkańcy będący właścicielami mieszkań, którzy na przykład wykupili mieszkanie dwadzieścia lat temu. Nie mogą dziś ponosić odpowiedzialności za to, że znalazł się przedwojenny właściciel bądź jego spadkobierca.
- I nie musi ponosić. W takich sytuacjach istnieje coś takiego jak współwłasność. Po prostu osoba, która odzyskała kamienicę i właściciele wykupionych w niej mieszkań tworzyliby wspólnotę mieszkaniową. Taki model się sprawdza gdzie indziej, nie widzę powodu, by nie miał się sprawdzać w przypadku reprywatyzowanych nieruchomości.
- Tzw. dzika reprywatyzacja jest głównie w Warszawie, ale problem ma dotyczyć też innych polskich miast, to tragedie wielu ludzi, wspomnieć można choćby dramat Jolanty Brzeskiej, zamordowanej działaczki lokatorskiej.
- Tylko że ofiarami dzikiej reprywatyzacji są zarówno lokatorzy wyrzucani na bruk, jak i ludzie, którym przed laty odebrano mieszkania bądź domy. Działalność czyścicieli kamienic, zwyczajnych gangów była możliwa dzięki temu, że przez lata nie uregulowano problemu własności w stolicy. Zarabiali przestępcy, a cierpieli zarówno lokatorzy, jak też dawni właściciele. Zresztą sytuacja, w której ktoś może stracić mieszkanie komunalne, gdzie jest lokatorem, a sam ma roszczenie na zagrabione mu mieszkanie, którego nie może odzyskać, wcale nie jest odosobniona. I lokator, i spadkobierca często jadą na tym samym wózku.
Zobacz: Jan Ordyński: Absurdalne oczekiwanie na śmierć
Przeczytaj też: Prof. Rafał Chwedoruk: PiS nie może zlekceważyć związkowców
Polecamy: Ksiądz Paweł Gronowski: Służyć temu, co najistotniejsze