Twardzi zwolennicy partii rządzącej powtarzają jak automat frazy o tym, że nareszcie będzie sprawiedliwie, że wreszcie zapłaci "uprzywilejowana kasta" albo że "na biednego nie trafiło". Dowodzą tym samym, że nie rozumieją sposobu funkcjonowania biznesu ani nie znają powodów, dla których limit został wprowadzony przez rząd AWS. Wyjaśnijmy więc.
Po pierwsze - limit wynikał z tego, że późniejsze świadczenia nie mogły rosnąć powyżej pewnego poziomu, więc płacenie składek powyżej tego poziomu byłoby zwyczajnie bezzasadne i z gruntu niesprawiedliwe. Inaczej mówiąc - płaci się do wysokości możliwych świadczeń.
Po drugie - po zmianie ci, którzy płacą więcej, mają, owszem, otrzymać wyższe emerytury - o ile ktoś wierzy, że ZUS przetrwa kolejne dekady - ale i tak nie będą one proporcjonalne do składek. Czyli najwięcej zarabiający będą zwyczajnie ograbiani z pieniędzy.
Po trzecie - naiwny jest ten, kto wierzy, że po kieszeni dostaną najlepiej zarabiający. Jak to będzie wyglądało w wielu firmach? Otóż powyżej 30-krotności średniego wynagrodzenia zarabiają zwykle najtrudniejsi do utrzymania specjaliści wysokiej klasy. Na ich zatrzymaniu pracodawcom najbardziej zależy. Co więc zrobią, skoro zniesienie limitu oznaczałoby realną obniżkę wynagrodzeń dla tych osób? To proste - podwyższą im wynagrodzenia przynajmniej o tyle, żeby netto się nie zmieniły, a zrobią to kosztem gorzej zarabiających, ale łatwiejszych do wymiany pracowników. W ten sposób - jak to zwykle bywa z socjalistycznymi pomysłami - populistyczne zagranie rządu obliczone na podbechtanie części elektoratu oczekującej polityki w stylu Janosika odbije się właśnie na tych wyborcach.
Przegłosowany przez Sejm fatalny projekt trafi jeszcze do Senatu. A potem na biurko prezydenta. To dwa miejsca, gdzie może zostać zmieniony lub zatrzymany. I oby tak się stało.
Zobacz: Ziemkiewicz: Sowieckie zagrywki, Ziobro się nie poddaje