Konstanty Radziwiłł, Radziwiłł

i

Autor: Super Express TV

Konstanty Radziwiłł: Przez cztery lata pensje rezydentów wzrosną o 2 tys. zł

2017-10-16 4:00

- Niech jadą? Zachęcamy lekarzy do pracy i rozwoju osobistego w Polsce - mówi minister zdrowia.

"Super Express": - Już swoim życiem żyją słowa pani poseł Józefy Hrynkiewicz, która na uwagę posłanki opozycji, że bez podwyżek młodzi lekarze wyjadą za pracą na Zachód, rzuciła: "Niech jadą!". Podziela pan to stanowisko?

Konstanty Radziwiłł: - Oczywiście zachęcamy lekarzy do pracy i rozwoju zawodowego w Polsce. Z tego, co wiem, nawet sama pani poseł odcięła się od słów, które wypowiedziała. Nie mamy dziś, na szczęście, do czynienia z masową emigracją lekarzy z Polski. Mówienie o tym jak o istniejącym, skrajnie groźnym zjawisku jest znaczną, ale to znaczną przesadą. Coraz częściej dostrzegamy też tych, którzy po wyjeździe z Polski wracają do naszego kraju, co ma swoje ewidentne plusy. Oczywiście nie chcemy, żeby lekarze masowo wyjeżdżali.

- Faktem jest jednak, że jeśli chodzi o kraje Unii Europejskiej, mamy najniższą liczbę lekarzy w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. W Polsce to 2,2 lekarza, choć unijna średnia to 3,7. I pensje młodych lekarzy średnio motywują, żeby kariery robić u nas.

- Już rzut oka na te liczby sugeruje, że jest coś nie tak z tymi danymi. Wystarczy sprawdzić, ilu jest lekarzy z aktywnym prawem wykonywania zawodu i ilu jest Polaków. To wprost pokazuje, że lekarzy jest nie 2,2 na tysiąc mieszkańców, jak to jest często przytaczane, ale 3,5. I to lokuje nas mniej więcej w okolicy średniej europejskiej. Nie oznacza to, rzecz jasna, że liczba lekarzy jest wystarczająca. Ale niedobór lekarzy występuje niemal we wszystkich krajach, również tych najbogatszych. Austriaccy lekarze wyjeżdżają do Niemiec, szwedzcy do Norwegii, norwescy do USA. To powszechne zjawisko i nie bagatelizujemy go. Znacznie zwiększamy liczbę miejsc na studiach lekarskich, do tego w niecałe dwa lata udostępniliśmy lekarzom ponad 10 tys. miejsc rezydenckich. Były minister Bartosz Arłukowicz rozdzielił ich mniej w czasie swojego 3,5-rocznego zasiadania w gabinecie ministerialnym.

- Rozmawiam z młodymi lekarzami i mówią mi oni, że wolą uczyć się angielskiego, bo myślą o tym wyjeździe...

-To, że ktoś się uczy angielskiego, nie powinno nikogo dziwić - dziś większość literatury medycznej jest właśnie w tym języku.

- Ale wie pan, że oni nie uczą się po to, by docierać do publikacji naukowych, ale żeby wyjechać?

- To, że ktoś deklaruje chęć wyjazdu, nie zawsze oznacza, że rzeczywiście wyemigruje. Obecnie liczba wyjeżdżających lekarzy jest znacznie niższa niż po 2004 r., kiedy faktycznie nastąpił exodus młodych medyków. Dziś z niczym takim nie mamy do czynienia.

- Wracając do lekarzy rezydentów. Pojawiły się ze strony pana kolegów z PiS sformułowania, że to protest polityczny itd. Czy to nie jest jednak próba dyskredytowania buntu młodych lekarzy, których protest wydaje się uzasadniony?

- Chcę zdecydowanie wierzyć, że lekarze rezydenci, którzy protestują, nie są motywowani politycznie. Ze smutkiem odbieram to, jak protest usiłuje wykorzystać polityczna opozycja.

- To chyba święte prawo opozycji?

- Nie nazywałbym tego prawa świętym.

- Niech będzie, że wilcze.

- Jeśli posłuchać debaty, która odbyła się w Sejmie, to nie była to niestety merytoryczna dyskusja. 60 posłów zabrało głos, pojawiła się fala kłamstw i nienawiści. Szczególnie szokujące są wypowiedzi byłych ministrów zdrowia z Platformy Obywatelskiej, którzy są przecież w znacznej mierze odpowiedzialni za problemy, które są powodem protestów. Myślę tutaj o sprawie przewlekłego niedofinansowania służby zdrowia. Za naszych rządów to się zmieniło - na przykład w ostatnich tygodniach z 5 mld nadwyżki budżetowej aż 3 zostały przekazane na służbę zdrowia. To rzecz bez precedensu.

- Ale, panie ministrze, problemy są nabrzmiałe od dawna, chyba należało się nimi zająć wcześniej? Rządzicie już dwa lata.

- Jeśli chodzi o lekarzy rezydentów, to akurat ten problem szczególnie nabrzmiał w ostatnich latach rządzenia poprzedniej ekipy. Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, w latach 2013-2015 podjęto cały szereg złych decyzji, np. dotyczących kształcenia podyplomowego lekarzy. Ogromna część problemów, z którymi mamy do czynienia, to problemy, które w spadku pozostawiła nam poprzednia ekipa po latach bezczynności albo złych decyzji. I to my te problemy rozwiązujemy tak szybko, jak to możliwe. Przygotowaliśmy ustawę, która stopniowo podnosi minimalne wynagrodzenia pracowników medycznych. W końcu będziemy równać w górę - to niezwykle ważne dla tych, którzy zarabiali w służbie zdrowia niegodnie mało. Warto dodać, że wraz ze wzrostem wynagrodzenia zasadniczego wzrastają również pozostałe składniki wynagrodzenia. Ustawa ta obejmuje także lekarzy rezydentów. Oprócz tego wprowadzamy dodatek motywacyjny w wysokości 1200 zł dla tych adeptów medycyny, którzy wybiorą specjalizację spośród 20 koniecznych dla zapewnienia bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentom, np. pediatrię, onkologię kliniczną, chirurgię ogólną czy kardiologię dziecięcą. W praktyce oznacza to, że przez najbliższe cztery lata wynagrodzenia rezydentów wzrosną o ponad 2 tys. złotych.

- A czy bez tego protestu zmiany nabrałyby takiego tempa? Bo można odnieść wrażenie, że dopiero głodówka rezydentów sprawiła, że pieniądze na podwyżki są. Choć i tak nie od razu, jak tego oczekiwali.

- Oczywiście, że tak. Wszystkie te decyzje zostały podjęte jeszcze przed tym protestem. Ustawa o minimalnych wynagrodzeniach jest z czerwca, a rozporządzenie o wynagrodzeniach dla rezydentów jest pochodną tej ustawy. O braku dialogu nie może być mowy - przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia w ciągu ostatnich dwóch lat spotkali się z rezydentami ponad 20 razy. W wielu tych spotkaniach uczestniczyłem osobiście.

- To dlaczego ci lekarze mówią, że dialogu nie ma i skarżą się na działania ministerstwa?

- To już nie jest pytanie do mnie. Odbyło się naprawdę wiele spotkań i z nimi, i z przedstawicielami innych środowisk zawodowych czy eksperckich. Zawsze dokładamy starań, by rozmowy były merytoryczne, bez cienia agresji, z poszanowaniem drugiej strony. Jednak rozmowy, którym towarzyszy protest głodowy, nie są łatwe, pojawia się wtedy wiele emocji, które trudno opanować i które mogą negatywnie wpływać na wypracowywanie konstruktywnych rozwiązań.

- Rezydenci domagają się nie tylko wyższych pensji, ale także większych nakładów na służbę zdrowia. Chcą, by było to 6,8 proc. PKB zamiast obecnych 4,7 proc. Pan mówił jeszcze niedawno o stopniowym zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. PKB od 2018 do 2025. Pani premier Szydło mówiła ostatnio, że odpowiednia ustawa jest gotowa. Czy oznacza to, że finansowanie służby zdrowia zwiększy się szybciej?

- Z deklaracji pani premier, ale też całego rządu, wynika, że chcemy, by te nakłady wzrosły jak najszybciej. Tu konieczna jest też jednak odpowiedzialność - trzeba to wszystko dokładnie przeanalizować. Projekt ustawy, który przygotowaliśmy w Ministerstwie Zdrowia, zakłada systematyczny wzrost wydatków już od 2018 r., rozłożony na kolejne lata. Chodzi o to, by przy jednoczesnym zwiększaniu finansowania móc jeszcze pracować nad zmianami organizacyjnymi i uszczelnianiem systemu - samo dosypanie pieniędzy to nie jest rozwiązanie wszystkich problemów służby zdrowia.

- Rozwiąże to problemy? Bo zaraz o podwyżki słusznie upomną się wiecznie niedofinansowane pielęgniarki i inne zawody medyczne...

- Tu muszę zaprotestować! Wzrost nakładów na ochronę zdrowia nie może być tworzony tylko pod wynagrodzenia pracowników. Służba zdrowia musi, w pierwszej kolejności, służyć ludziom chorym. Nie mam żadnych wątpliwości, że wynagrodzenia należy zwiększać, robimy to, ale nie pozwolę, by odbywało się to kosztem pacjentów.

Zobacz: Tomasz Walczak: Niech jadą! Niech się bawią!

Przeczytaj też: Dr Maciej Hamankiewicz: Kopacz i Arłukowicz są dwulicowi

Polecamy: Łukasz Warzecha: Zawodowi obrońcy uciśnionych