Zanim jednak szanowni Czytelnicy "Super Expressu" zdążą wzruszyć się uwielbieniem przez partię rządzącą dla - nomen omen - prawa i sprawiedliwości, warto zastanowić się, o jakież to uwielbienie chodzi. Bo można przypomnieć, jak to dwa miesiące temu ci sami politycy PiS, którzy dziś - być może słusznie, nie wnikam - krytykują działania Gawłowskiego, uzasadniają areszt dla polityka PO, wzięli w obronę senatora Stanisława Koguta z PiS, na którego aresztowanie się po prostu nie zgodzili. Też nie wnikam w motywacje senatora, nie przesądzam o winie. Jednak działanie dwóch największych partii jest typowym przykładem "NASIZMU", czyli polityki działającej na zasadzie: "bronimy naszych jak niepodległości". Oczami wyobraźni możemy zobaczyć, jak obie formacje działałyby, gdyby zamiast wieloletniej wiceprzewodniczącej PO Hanny Gronkiewicz-Waltz prezydentem Warszawy był ktoś z PiS. I za jego kadencji doszło do afery reprywatyzacyjnej. Paski w TVN mówiłyby o megaaferze i skandalu, politycy PO nie wychodziliby ze studia, mówiąc o wstrętnym i paskudnym PiS. A znów w mediach publicznych i prawicowych widzielibyśmy spektakl obrony polityki zwrotowej. "NASIZM" determinuje polską politykę od lat. PiS, PO, PSL, SLD zawsze broniły swoich. A zjawisko to już 21 lat temu najlepiej scharakteryzował sam Jarosław Kaczyński, który po wygranej AWS w 1997 r. stwierdził, że zwyciężył TKM, czyli zasada "tamci kradli, to Teraz, K.., My". Zjawisko to w sumie jest naturalne - skłonność do grzechu jest, niestety, rzeczą ludzką. Podobnie rzeczą ludzką jest patrzenie przez palce na grzechy przyjaciół czy bliskich osób. Dlatego nie ma co się łudzić, że jakikolwiek zwycięzca wyborów zmieni swoje postępowanie. Jedyna nadzieja w mediach, których rolą powinno być właśnie piętnowanie kolesiostwa i obłudy, patrzenie władzy na ręce.
Zobacz także: Przemysław Harczuk: Donald T. wstępuje do PiS