Jarosław Kaczyński nie tak dawno odmówił spotkania z polskimi hierarchami, którzy chcieli odegrać role mediatorów w czasie iskrzenia na szczytach władzy. Prezes ma kłopot z pełnym porozumieniem, a może podporządkowaniem sobie Andrzeja Dudy, już nie tylko w kontekście ustaw o KRS i SN. Chodzi o sposób sprawowania prezydentury, być może przez kolejnych osiem lat (licząc od dziś). Ale o tych sprawach szef PiS chce rozmawiać tylko z samym prezydentem. Bez obciążania się klerykalnym wpływem. Taką zresztą postawę reprezentował od lat, wyjąwszy częste - choć czasem szorstkie - kontakty z ojcem Rydzykiem.
Wygląda zresztą na to, że znaczenie i sposób działania Kościoła prezes PiS postrzega przez sposób funkcjonowania ojca dyrektora z Torunia i jego organizacji. I to obie partie zadowala. A poglądy wymieniane są na gorąco.
To, że Kaczyński nie chciał się spotkać z hierarchami, demonstrując niezależność od ich wpływów, miało jeszcze drugie dno. W starciu z prezydentem on sam, bez niczyjej pomocy - to powinno być jasne jak słońce - musi odnieść sukces. To warunek utrzymania bezwzględnego przywództwa, które pozwoli mu na późniejsze przemiany kraju według planu prezesa. Pozwoli też - zależnie od potrzeb i stanu gospodarki - na swobodniejszy dobór współpracowników. Dziś przytulająca naród do piersi premier Beata Szydło czy wiecznie zapatrzony w USA minister Antoni Macierewicz są na swoim miejscu. Nawet denerwujący niemal wszystkich szef MSZ - Witold Waszczykowski nabrał pewności po miesiącach niepewności. Ale na jak długo?
Dziś Kaczyński potrzebuje siły płynącej ze zwycięstwa nad Dudą. A do tego Kościół mu nie jest potrzebny. Potem, jeśli z prezydentem się uda, może stanąć przed koniecznością trudniejszych zmian, w rządzie. A tam może spotkać się z oporem, tego drugiego Kościoła.
Zobacz: Mirosław Skowron: Grzegorz "zniszcz się sam" Schetyna
Przeczytaj też: Prof. Elżbieta Mączyńska o kwocie wolnej od podatku: Mały krok ku sprawiedliwości