wypadek dudy

i

Autor: Sebastian Grzeszczyszyn

Wypadek prezydenta Dudy. NOWE INFORMACJE: Opona miała iść na śmietnik

2016-03-18 11:52

Jak informują dziennikarze w piątkowej "Rzeczpospolitej", są nowe fakty dotyczące wypadku prezydenckiej limuzyny na autostradzie A4. Według ich ustaleń, BOR świadomie naraził prezydenta na niebezpieczeństwo. Funkcjonariusze mieli wiedzieć, że zakładają na koło oponę już wycofaną z użycia, ponieważ nie było innych w magazynie. W dniu wypadku popełniano też inne błędy. To dlatego na konferencji po wypadku szefostwo BOR nie ujawniło prawdziwych przyczyn wypadku. Wysoko postawiony działacz PiS przyznał w gazecie: - Powinny polecieć głowy. To potwierdza również tezy z dziennikarskiego śledztwa SE.pl.  

Według dziennikarzy opona uległa uszkodzeniu już 20 stycznia, podczas podróży prezydenta do Krakowa. Duda przesiadł się wówczas do innego samochodu a pancerne BMW wróciło do Warszawy na lawecie. W BOR-owskim magazynie części nie było jednak opon, które można byłoby założyć w tym nietypowym aucie, ponieważ trzeba je zamówić u producenta samochodu.

Według ustaleń ,,Rzeczpospolitej" auto stało prawie miesiąc. Czekano no nowe ogumienie. Jednak już 15 lutego zapadła w BOR decyzja o założeniu opony, która znajdowała się już w magazynie części wycofanych z eksploatacji i była przeznaczona do utylizacji. Stało się tak, ponieważ pojawiła się pilna potrzeba wykorzystania limuzyny. To właśnie ta opona rozpadła się 4 marca na autostradzie podczas powrotu prezydenta z Karpacza.

Warto dodać, że o jako pierwsi o swoich podejrzeniach względem jakości feralnej opony pisaliśmy na SE.pl (TUTAJ).

Jakie jeszcze błędy popełnił, zdaniem dziennikarzy BOR? Z ich informacji wynika, że prezydent miał dolecieć z Warszawy do Karpacza śmigłowcem i wylądować na lądowisku hotelu Gołębiewski w kurorcie. Ustalenia w dniu wyjazdu zmieniła Kancelaria Prezydenta. Duda poleciał do Wrocławia, skąd odebrała do, przywieziona z Warszawy na lawecie limuzyna. Jak jednak twierdzą dziennikarze, stromego, 100-metrowego odcinka od ulicy do stacji wyciągu na Śnieżkę nie mógł pokonać żaden samochód poza terenowym GOPR-u. Tymczasem szef ochrony prezydenta Bartosz Hebda, który siedział obok prezydenckiego kierowcy, podjął decyzję o próbie wjazdu 3,5-tonowym bmw. Na pełnym gazie, z rozpędu mimo kamieni, lodu. Wiele wskazuje na to, że sparciała opona wtedy została uszkodzona.

Według dziennikarzy kierowca, choć uratował prezydenta, miał mieć wcześniej informacje z komputera pokładowego, że jest problem z ciśnieniem powietrza w oponie. Dlaczego nie zareagowano jak należy (czyli albo przesadzić prezydenta do bezpiecznego auta lub zwolnić do 80km/h na godzinę,. zgodnie z zaleceniem producenta). Osoba znająca kulisy śledztwa mówi: - Delegacja gnała do Wisły, spóźnienie było blisko godzinne. Taką decyzję podjęto z kimś z Kancelarii i szefem ochrony prezydenta.

Jak słusznie zauważył Konrad Piasecki:

 

 

To nie koniec błędów. W kolumnie z prezydentem jechał także samochód nieuprzywilejowany, czego zakazuje prawo i zarządzenia wewnętrzne BOR. Był to cywilny volkswagen sharan Kancelarii Prezydenta. Jechał w nim Marcin Kędryna, prezydencki specjalista od mediów społecznościowych. Zapytaliśmy w Kancelarii i BOR, kto zdecydował o tym, że ten samochód znalazł się w kolumnie. Rzecznik prezydenta Marek Magierowski odesłał nas do Biura, a ono zasłoniło się „klauzulą niejawności".

Sam Kędryna zareagował na te fakty na Twitterze:

 

 

Za logistykę, w tym transport i zakupy, odpowiada płk Jacek Lipski, wiceszef BOR. Dlaczego przez półtora miesiąca nie udało mu się kupić opon do bmw? Biuro nie odpowiedziało dziennikarzom w czwartek na to pytanie. Szefostwo BOR wszczęło do tej pory postępowanie dyscyplinarne wobec dwóch pracowników stacji obsługi pojazdów, którzy 3 marca dopuścili samochód do jazdy. Zwolniono również szefa wydziału transportu.

Zobacz także: Dali Dudzie dziadowskie opony? Koszt nowych to 70 tys złotych. Śledztwo "SE"