Za nami druga niedziela bez handlu. Nie wszyscy z tego powodu mieli powody do radości. Wśród drobnych przedsiębiorców przepisy rodziły nie lada nadzieje. Okazały się one jednak płonne. "W naturalny sposób wzrośnie konkurencja wśród mikroprzedsiębiorców, co poskutkuje spadkiem cen i możliwością łatwego i szybkiego dostępu do artykułów w sklepach zlokalizowanych w najbliższym otoczeniu. Wspieranie rozwoju rodzimej przedsiębiorczości jest wartością dodaną ustawy" - tak pięknie "Solidarność" uzasadniała potrzebę ograniczenia handlu. A rzeczywistość?
- Niedzielny zakaz handlu nie przyniósł mi jakichś wielkich dodatkowych obrotów. Co prawda przyszło do mnie kilku klientów, których wcześniej nie znałem, ale to raczej sporadyczne przypadki. Przeważnie robią zakupy ci, którzy i tak robili. Można powiedzieć, że ruch mam bardzo podobny, jak w zwykłą niedzielę - mówi nam pan Jaromir Białek (42 l.), właściciel sklepu spożywczego we Wrocławiu. To nie dziwi ekonomistów. - Przepisy nie chronią małych sklepikarzy, bo dzięki niższym cenom duże sieci mają kolejny dobry argument, by przyciągać kupujących w inne dni tygodnia - ocenia Marek Tatała z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Zobacz: Zbigniew Boniek kpi z zakazu handlu w niedzielę: To kompletny idiotyzm! [ZDJĘCIE]