Gdy Andruszkiewicz wchodził do Sejmu, deklarował w oświadczeniu majątkowym 20 tys. zł oszczędności. A według ostatniego zeznania za 2017 rok, na koncie miał już 117 tys. i 5 tys. funtów szterlingów, czyli ok. 24 tys. zł. Cóż za poselska oszczędność – chciałoby się rzec. Dotychczas o nowym wiceministrze było głośno, tylko z jednego powodu. Pobierał bowiem z Sejmu gigantyczne pieniądze na paliwowe ryczałty za jazdę samochodem. Tyle, że nie miał ani samochodu, a nawet prawa jazdy. Jak informowaliśmy, na posiedzenia dojeżdżał jednak pociągiem.
W 2016 r. wziął prawie 40 tys. zł, a rok później prawie 30 tys. zł. - Ryczałt na paliwo przysługuje mi legalnie jak każdemu posłowi – tłumaczył się z zarzutów dojenia państwowej kasy. - Powinien oddać teraz te pieniądze! To niebywała sytuacja. Myślę, że postanowienie Kaliguli, który mianował konia senatorem, to przy nominacji pana Andruszkiewicza znakomita decyzja polityczna – kwituje zgryźliwie Stefan Niesiołowski (74 l.) PSL-UED.
Tymczasem Komitet Żydów Amerykańskich wyraził zaniepokojenie nominacją Andruszkiewicza. „Decyzja o powołaniu byłego prezesa organizacji nacjonalistycznej na wiceministra do spraw cyfryzacji zaskakuje, szczególnie w świetle ostatnich sondaży, które pokazują, że antysemityzm w cyberprzestrzeni jest dla Europy rosnącym zagrożeniem" – czytamy w oświadczeniu. A sam młody polityk? Ruszył w internecie z akcją „murem za Andruszkiewiczem”, mającą na celu przeciwdziałanie „nagonce na jego osobę”.