Tu spoczął też Andrzej Przewoźnik, od 1992 r. do 10 kwietnia 2010 sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Leciał do Katynia, a urodził się w... Palmirach. Potworna symbolika miejsc: Palmiry - Katyń. I tu, i tu mordowano Polaków. Tylko dlaczego dziś nie pisze się o Palmirach, a ciągle o Katyniu?
Przeczytaj koniecznie: Tadeusz Płużański: IPN nie jest bękartem! To jedno z udanych dzieci III RP
2204 ofiary Palmir, 21 768 Katynia, ale nie o licytację liczbami tu chodzi. Bo choć obie zbrodnie miały nigdy nie wyjść na jaw, o Palmirach wiemy od lat wszystko, a Katyń to wciąż biała plama. Dlaczego nie ma rodzin palmirskich, a są katyńskie? Bo prócz zbrodni jest jeszcze kłamstwo. Nie ma kłamstwa palmirskiego - kłamstwo katyńskie trwa do dziś. Przywódcy Niemiec już dawno przyznali się do winy, przeprosili. A Rosji? Ostatnio Putin ponownie wrzucił polskich jeńców do zbiorowych dołów śmierci, obok innych zamordowanych w Katyniu ofiar totalitaryzmów. Bo - jego zdaniem - Polska i Rosja były w czasie wojny tylko sojusznikami, nigdy wrogami. Czyli ZSRS nie mógł nas napaść 17 września 1939 r. Czyli nie mógł nas mordować. A spotkanie Putin-Tusk w Katyniu 7 kwietnia br. obie strony wychwalają jako przełom w polsko-rosyjskich stosunkach.
Patrz też: Sławomir Jastrzębowski: Wolność słowa? Tak, ale za granicą!
Są jeszcze jakieś różnice między Palmirami i Katyniem? Między okupantem niemieckim i sowieckim? Niemcy nas wyrzynali, Rosjanie robili to samo, tylko mówili, że nam pomagają. W imię przyjaźni i braterstwa słowiańskiej krwi. Niemcy wyrzynali nas pod hasłem przestrzeni życiowej dla rasy panów, Rosjanie - w imię światowego pokoju i społecznej sprawiedliwości. Rotmistrz Pilecki, który "zwiedził" katownie obu zbrodniarzy, stwierdził bez ogródek: "Oświęcim to była igraszka". Z KL Auschwitz uciekł, z Rakowieckiej jego ciało wyjechało na bydlęcym wózku. Niemcy mordowali w obozach podludzi, Sowieci łagry dla wrogów ludu tylko "rozładowywali". Potem kłamali, że mordercami byli Niemcy. Ale ponure hasło "Arbeit macht frei" ("Praca czyni wolnym") jest prostym powieleniem wcześniejszego wschodniego wynalazku: "Czierez trud k oswobożdieniu" ("Przez pracę do wolności").
O Katyniu wyszła właśnie książka - Andrzeja Przewoźnika. "Zbrodnia. Prawda. Pamięć", świetnie udokumentowana, napisana pięknym językiem. A pamięć to również budowa cmentarzy. Katyńskie cmentarze i książka to dwa wielkie dzieła Przewoźnika. Ale nie ze wszystkim zdążył. Niezbadane pozostają nadal losy Polaków zamordowanych na podstawie tego samego rozkazu z 5 marca 1940 r.: tzw. lista białoruska i ukraińska. Brakujące siedem tysięcy nazwisk.
Książka Przewoźnika obala wiele innych powtarzanych do dziś kłamstw. Że w owym nieszczęsnym 1939 r. Sowieci nie dokonali zbrojnej agresji na nasz kraj, tylko "wkroczyli", a nawet, że ZSRS przystąpił do wojny dopiero 22 czerwca 1941 r. - tylko dlaczego Polacy wzięci do niewoli dwa lata wcześniej mieli oficjalny status jeńców wojennych? Że Katyń nie był ludobójstwem, tylko zbrodnią pospolitą, która uległa przedawnieniu. Że w Katyniu zginęło tylko wojsko, a nie żadna elita. "Oni należeli do inteligencji, najniebezpieczniejszego elementu dla nas, i musieli zostać wyeliminowani" - to nie głos jakiegoś polskiego oszołoma, ale Jakowa Dżugaszwilego, syna Stalina.
Za chwilę 11 listopada. Oprawcy ze Starobielska raportowali: "W dniu polskiego święta ogólnonarodowego miała miejsce próba zorganizowania na terenie obozu nabożeństwa. Siłami aparatu part [yjnego] do próby tej nie dopuszczono". Dziś za oddawanie hołdu Żołnierzom Niepodległości nic nam nie grozi. Taki prezent dostaliśmy od losu.