"Super Express": - Którego polskiego polityka ceni pan najbardziej?
Viktor Orbán: - Zacznijmy od czasów dawniejszych. Zawsze szanowałem marszałka Józefa Piłsudskiego. Gdy dorastałem, poznałem historię Solidarności, która stała się dla nas wzorem. W latach 1988-89 na każdej demonstracji mieliśmy przypięty do marynarki znaczek Solidarności.
Przeczytaj koniecznie: Orban polityk sprzyja PO, Orban pisarz - Kaczyńskim
- Myślałem raczej o współczesnej polskiej polityce.
- Gdy pod koniec lat 90. wraz z Jerzym Buzkiem zostaliśmy premierami, od razu się polubiliśmy. Jest to człowiek głęboki i szczery, któremu można zaufać. W swojej karierze politycznej spotkałem niewiele takich osób. My, politycy, jesteśmy klubem wiecznie walczących. Ale z Buzkiem walczyć nie muszę.
- W niedzielę na Węgrzech długo wyczekiwane przez pana partię Fidesz wybory parlamentarne. Wszystkie sondaże niezmiennie wskazują na zwycięstwo prawicy. Nie pomylę się, jeśli już dziś złożę panu gratulacje.
- Dziękuję. Nie sondaże jednak chcemy wygrać, lecz wybory. Walka skończy się dopiero w wieczór wyborczy. Dopóki nie zwyciężymy, możemy tylko z pokorą patrzeć w przyszłość.
- Już od kilku lat węgierscy socjaliści mają w sondażach około 15 proc. poparcia. Skąd tak kiepski wynik?
- Nie martwię się tym specjalnie. Niestety, wbrew temu, co pan mówi, nasz główny problem polega na tym, że u nas komuniści naprawdę są silni.
Czytaj dalej >>>
- Komuniści czy socjaliści?
- Na Węgrzech to jedno i to samo. Dziś w parlamencie walczę z tymi samymi ludźmi, co 20 lat temu. Wam udało się ich zepchnąć do tyłu, ale u nas nawet zmiana pokoleniowa nie rozwiązała problemu.
- Jednak cztery lata temu miarka się przebrała i tysiące Węgrów wyszły na ulicę. Sprowokowało ich do tego ujawnione nagranie z posiedzenia Rady Ministrów, na którym ówczesny premier Ferenc Gyurcsány przyznał, że regularnie okłamywał węgierskie społeczeństwo, a same Węgry trzykrotnie nazwał "tym kur im krajem".
- Nie chodzi tylko o to. Główną przyczyną rozczarowania jest to, że nie jesteśmy dziś krajem sukcesu. Węgry są w ciężkiej sytuacji gospodarczej i politycznej - nie ma miejsc pracy, w życiu politycznym panuje kłamstwo. Dlatego sukces przyszłego rządu będzie opierał się na dokonaniach gospodarczych.
Patrz też: Paweł Poncyljusz: Wybory prezydenckie? Jeśli nie Kaczyński, to Gęsicka
- Jednym z priorytetów pana rządu ma być rozliczenie z epoką ośmiu lat rządów socjalistycznych.
- Tak. Wraz z ostatecznym końcem socjalizmu na Węgrzech znikną też politycy okradający obywateli, traktujący ich jak idiotów, patrzący na nich z góry i z pogardą. Istotą komunizmu jest kłamstwo, a jego ślady są na Węgrzech wciąż obecne.
- Czyli na Węgrzech system komunistyczny nie został rozliczony?
- Mieliśmy i dekomunizację, i lustrację. Jednak żaden z tych procesów nie został dokończony. Zmienimy to, gdy obejmiemy władzę. Mam bardzo proste zdanie na ten temat: to ofiary zawsze mają rację. I mają prawo wiedzieć, co się z nimi działo w tamtych czasach.
Czytaj dalej >>>
- A może atmosferę polityczną w kraju oczyściłaby jakaś wielka węgierska "Afera Rywina"?
- Nie narzekamy na brak afer. W ostatnich miesiącach aresztowano wielu właścicieli największych firm państwowych, którzy za wiedzą polityków kradli publiczne pieniądze. Węgrów nie denerwuje sama korupcja czy kradzież, ale bezczelny sposób, w jaki to się robi.
Przeczytaj koniecznie: Wiesław Johann: Jawność życia publicznego ma priorytet nad prywatnoscią
- 20 lat temu prawie cały naród węgierski opowiedział się za demokracją i kapitalizmem. Dziś w naszym regionie właśnie Węgrzy są najbardziej rozczarowani demokracją. Jak wytłumaczyć to, że ponad 60 proc. waszych obywateli tęskni za komunizmem?
- Te dane są prawdziwe, ale nie wyciągajmy z nich daleko idących wniosków. Gdyby zapytać Węgrów, czy chcieliby żyć w tamtym systemie, odpowiedzieliby, że nie. Nie chcieliby żyć w kraju, gdzie się wyrzuca ludzi z pracy, bo mają niezależne zdanie; gdzie polityka służy politykom, a nie zwykłym ludziom; gdzie stacjonują wojska rosyjskie; gdzie o Solidarności myśli się jak o jakimś skrajnym ruchu. To prawda, Węgrzy są rozczarowani, ale nie wolnością, lecz obecną sytuacją w kraju.
- W wolnych Węgrzech władzę objęli głównie ludzie młodzi, inaczej niż w Polsce, gdzie przez wiele lat na zmianę rządzili przedstawiciele starego systemu i działacze Solidarności. Który wariant okazał się lepszy?
- Sukces w polityce nie zależy od wieku. Wprawdzie młodzi mają więcej energii, ale starsi są mądrzejsi o wiele doświadczeń. Gdy byłem premierem, chciałem zrobić kombinację obu modeli.
- Zaczynał pan karierę w polityce jako liberał, zwłaszcza gospodarczy. W latach 90. podryfował pan w stronę konserwatyzmu, a od kilku lat pana Fidesz jest w koalicji z chadekami.
- W 1990 roku niemal każdy był liberałem, również dzisiejsi chadecy, konserwatyści i socjaliści. Historyczne pytanie brzmiało wtedy: czy chcesz być wolny? Nie licząc komunistów, wszyscy tego chcieliśmy. Każdy chciał mieć swobodę wyboru pracy, partii i przywódcy narodu. A my, najmłodsi, byliśmy najbardziej za wolnością.
Czytaj dalej >>>
- A o co zapytałby pan Węgrów teraz, 20 lat po odzyskaniu niepodległości?
- Dziś musimy znaleźć odpowiedź na pytanie - jak mamy z tej wolności korzystać? Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że naród nie potrzebuje Kościoła, rodziny i szacunku dla tradycji.
- Porozmawiajmy o relacjach polsko-węgierskich. Tradycyjnie należą one do najlepszych w Europie. Jednak za rządów socjalistów uległy pogorszeniu. Wystarczy przypomnieć stanowisko premiera Gyurcsánya, który w sprawie systemu głosowania w UE nastawiał pozostałe państwa regionu przeciwko Polsce. Zasłynął też jako gorliwy poplecznik Putina, jeśli chodzi o budowę gazociągu South Stream, który umocni monopol Gazpromu w Europie Środkowej. Dlaczego Polska i Węgry nie są już strategicznymi partnerami?
- Wina jest głównie po naszej stronie. Ciężko się z nami rozmawia, choć z Polakami też nie jest łatwo (śmiech). Nasze narody są dość specyficzne - oba mają twarde charaktery. Przyzwyczailiśmy się już do faktu, że kilkakrotnie większa od nas Polska jest głównym krajem regionu. Nie mamy jednak z tego powodu kompleksów, znamy swoją wartość. Niestety, w ostatnich latach myśl środkowoeuropejska uległa znacznemu osłabieniu. Myśleliśmy, że jak jesteśmy w Unii Europejskiej, wątek współpracy regionalnej jest mniej ważny i nasz region nie ma dużego znaczenia.
- Może więc warto wrócić do projektu Grupy Wyszehradzkiej?
- W polityce zagranicznej następnego rządu węgierskiego będzie to sprawa priorytetowa. W obliczu tego, co obecnie dzieje się na świecie i co wyprawiają kraje zachodnie, widzimy wspólny interes Europy Środkowowschodniej. Nasi politycy muszą to zrozumieć.
- Tym bardziej że wcześniej współpraca polsko-węgierska w tym aspekcie układała nie najgorzej
- Dużo pracowaliśmy nad umową z Wyszehradu z Jerzym Buzkiem, gdy obaj byliśmy premierami. Jednak nie udało nam się stworzyć opartej na konkretach wspólnej polityki gospodarczej. Może uda się teraz.
Czytaj dalej >>>
- Która z partii jest panu bliższa - Platforma Obywatelska czy Prawo i Sprawiedliwość?
- Bardzo cenię sobie lojalność, a w Europejskiej Partii Ludowej politycy Fidesz zasiadają obok członków PO. Wraz z Jackiem Saryuszem-Wolskim jesteśmy wiceprzewodniczącymi tej partii. Partia Donalda Tuska jest więc naszym naturalnym partnerem.
Patrz też: Kamil Durczok: PO ma problem z mobilizacją
- Wydaje się jednak, że to z partią braci Kaczyńskich łączą Fidesz bliższe więzy, zwłaszcza jeśli chodzi o antykomunistyczną retorykę i politykę społeczno-gospodarczą.
- Jestem w dobrych relacjach z wieloma politykami Prawa i Sprawiedliwości. Dobrze jest, gdy antykomunistyczne i konserwatywne partie trzymają się razem.
- Dziś w Polsce te dwie największe partie, wywodzące się z Solidarności, są wobec siebie wrogie, bardziej niż wobec postkomunistów. Mówi się nawet o potencjalnym sojuszu PiS z lewicą. Nie dziwi to pana?
- Obecnie pracuję nad tym, by europejskie siły antykomunistyczne nie były w oddzielnych partiach, lecz w jednej ludowej. Na Węgrzech ta próba się powiodła. Może dlatego nasza centroprawica jest bardziej spójna niż w Polsce. Poza naszym centroprawicowym związkiem znajduje się tylko jedna radykalna partia. Jestem w stanie współpracować z każdym ugrupowaniem, któremu bliska jest tradycja polityczna i wolnościowa Zachodu. Ostatnie osiem lat pracowałem nad tym, by stworzyć taką partię jak Platforma Obywatelska, ale która obejmowałaby też polityków bliższych PiS.
Viktor Orbán
Premier Węgier w latach 1998-2002, przywódca konserwatywnej partii Fidesz, która jest faworytem w niedzielnych wyborach parlamentarnych