Do posła PO z numeru jego współpracownika od jakiegoś czasu przychodzą nietypowe sms-y. W jednym z nich zapytano go, czy zna "lekarza w Warszawie, który by się podjął skrobanki?". W innym zaproponowano mu spędzenie wspólnego weekendu w ośrodku na Mazurach za 2 tys. zł dziennie. Jak napisano: - Wyczaję ci najlepiej położony apartamencik i wynegocjuję duży rabat. Co więcej, do wiadomości dołączono zdjęcie kobiety z tekstem "to nie kandydatka na żonę, tylko dziewczyna do zadań specjalnych".
Trzaskowski trzymał jeszcze kilkanaście zdjęć innej kobiety z treścią: - Gdybyś potrzebował trenerki, to ma rok młodszą siostrę, bardzo podobną, tylko ciut wyższą. Mógłbyś przed wyborami zgubić parę kg. Co więcej, podkreślono w wiadomościach, że poseł nie musi niczego mówić żonie. Kiedy były europoseł zwrócił uwagę, ze nie chce otrzymywać takich SMS-ów, osoba po drugiej stronie telefonu przeprosiła, ale nie przestała pisać. Przekazywała opinie w sprawach politycznych.
Poseł poinformował o wszystkim żonę i prokuraturę. Wcześniej dowiedział się, że numer, z którego pochodzą wiadomości, nie należy już do jego współpracownika. Później jednak Filip K. zapewnił go, że nigdy nie zmieniał numeru. On również zawiadomił prokuraturę, ze ktoś się pod niego podszywa i przekazał jej też wszystkie SMS-y.
W rozmowie z "GW" Trzaskowski ocenił: - Szybko się zorientowałem, że to prowokacja. Nie jestem w stanie ustalić, kto stoi za tą operacją. Sprawę powinny wyjaśnić odpowiednie organy. Skala zjawiska i zastosowane środki wskazują na przemyślaną operację w celu zdyskredytowania mnie. Nie chcę nikogo oskarżać, ale obecna władza jeszcze przed wyborami wytworzyła atmosferę przyzwolenia na takie metody.
Na numer, z którego otrzymywał propozycje, nie można się obecnie dodzwonić.
Zobacz także: Wybory 2018. Trzaskowski zapowiada: Dam patronat Paradzie Równości