Każda epoka i każda branża ma swojego Eda Wooda. Polska polityka ma na przykład Ryszarda Petru. On też bardzo by chciał, ale nie bardzo umie. Jeszcze rok temu samozwańczy król opozycji, dziś polityk walczący o przetrwanie, wycięty z partii, którą sam zakładał i której użyczył własnego nazwiska. Petru nie jest jednak człowiekiem, który zrażałby się porażkami. Nie wycofał się z życia publicznego, gdy z dnia na dzień stał się w nim pośmiewiskiem. Nie ma zamiaru poddać się bez walki, nawet gdy najwierniejsi fani się od niego odwracają. Nie. On goni za marzeniami. I za swoim ego. Wczoraj ogłosił powstanie stowarzyszenia Plan Petru (no bo czyj?!) i znów kreuje się na lidera opozycji, która za jego wizją ma podążać. Choć tworzy kolejny byt polityczny, chce jednoczyć opozycję, jakby chciał udowodnić, że dziś liberałowie, jak w latach 90. prawica, jednoczą się przez podział. Oczywiście pod sztandarem Ryszarda Petru. W napisanym przez niego scenariuszu i wyreżyserowanym przez niego widowisku. Jednym słowem: kosmos.
Oczywiście, nikt nie broni Ryszardowi Petru marzyć. Nikt nie broni mu również pędzić na Rubikoniu ku politycznemu niebytowi. Jasne, element komiczny w polskim dramacie politycznym jest potrzebny, ale trochę przykro się patrzy na człowieka, któremu świat przysłania własne ego jak stąd do Suwałk. Który nie wie, kiedy skończyć i zachować trochę godności. Ale kto wie? Może Plan Petru stanie się kiedyś tak kultowy jak "Plan dziewięć z kosmosu"? Może będziemy go kiedyś wspominać jako dzieło może niedorzeczne, ale niepozbawione uroku? Paździerz, ale jednak stworzony z sercem.
ZOBACZ TAKŻE: Plan Petru. Ryszard chce jednoczyć opozycję!