Do Sejmu trafiły dwa obywatelskie projekty ws. aborcji - jeden liberalizujący, drugi zaostrzający prawo. Zapowiadała się kolejna rytualna debata i kolejne rytualne głosowanie. Wydawało się, że role w tym teatrze dawno zostały rozpisane - wiadomo, kto co powie i jak kto zagłosuje. Nawet pierwsze reakcje komentatorów i polityków po odrzuceniu proaborcyjnego projektu i skierowaniu tego antyaborcyjnego do komisji były do bólu przewidywalne: PiS znów przeciwko kobietom. Nagle jednak okazało się, że kilkudziesięciu posłów PiS, w tym Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Joachim Brudziński czy nawet Krystyna Pawłowicz, chciało, by i lewicowy projekt procedowano, tłumacząc, że skoro obywatele zebrali podpisy, nie można odrzucać ich projektu w pierwszym czytaniu. Co więc poszło nie tak? Z głosowania zdezerterowało 30 posłów PO i Nowoczesnej, choć we wcześniejszych pracach Sejmu uczestniczyli. A wystarczyło dziewięć głosów, żeby proaborcyjny projekt poszedł do drugiego czytania.
I nawet nie chodzi w tym wszystkim o stosunek do aborcji. Chodzi o to, że strojąca się w szaty liberałów opozycja z PO i .N, której politycy tłumnie przybywali na czarne protesty w obronie praw reprodukcyjnych kobiet, nagle okazała się większymi ultrasami niż politycy PiS. I to politycy PiS wyszli na ostatnich sprawiedliwych. Jakim to trzeba być frajerem, żeby w ważnej dla sporej części własnego elektoratu sprawie tak koncertowo dać ciała? Jakim politycznym dyletantem trzeba być, żeby podważyć własną, i tak już minimalną wiarygodność? Głosowanie za skierowaniem proaborcyjnego projektu do komisji nic by PO i Nowoczesną nie kosztowało. Za obstrukcję w tej sprawie przyjdzie im jednak zapłacić ogromną cenę, i to w momencie, kiedy ich elektorat nieustannie się kurczy.
Jasne, liberalizm kulturowy, zwłaszcza PO, zawsze był bardziej złudzeniem elit, które bardzo chciały widzieć w tej partii postępowców niż realną diagnozą. W czasie swoich rządów Platforma wielokrotnie tego dowodziła. Wtedy jednak była niezniszczalna i mogła sobie na to pozwolić. Dziś, kiedy nie potrafi zatrzymać własnej erozji, takie katastrofy to ostatnie, czego potrzebują. Politycy PO mogą przekonywać, że co prawda nie stanęli na wysokości zadania, ale projekt liberalizujący prawo aborcyjne i tak by przepadł. Owszem, ale po pierwsze, można by nad tym przejść do porządku dziennego, jeśli PiS zagłosowałby tak jak zawsze, a po drugie, w polityce gesty i symbole są niezwykle istotne i środowe głosowanie staje się symbolem degrengolady liberalnej opozycji. Ta amatorszczyzna pachnie frajerstwem roku, a rok przecież dopiero się zaczął. I na koniec, zdaniem pisowskiej propagandy liberałowie chcieli przeprowadzić pucz przeciwko PiS, zmusili KE do wypowiedzenia prawicowemu rządowi wojny i w ogóle są największym zagrożeniem bezpieczeństwa państwa. Czy naprawdę ktoś jeszcze uwierzy w te bzdury, widząc, że liberałowie nie potrafią nawet zmobilizować się w drugorzędnej w gruncie rzeczy sprawie? Gdyby faktycznie PO i .N szykowały zamach stanu, to i tak by się nie udał, bo nikt by na niego przyszedł.