Jest z tym kilka problemów. Po pierwsze, z doniesień z Nowogrodzkiej wynika bowiem, że rola Jarosława Kaczyńskiego ograniczyła się jedynie do zgody na całą operację. Miał go do tego usilnie namawiać Adam Lipiński. Resztę zrobił premier Morawiecki i jego ludzie. Po drugie, dostrzegam tu wyraźne niedocenienie Patryka Jakiego, którego ośli upór i wyraźnie ograniczona wyobraźnia polityczna kazały mu przepychać ustawę o IPN, o której już na poziomie prac nad nią było wiadomo, że skończy się widowiskowym samobójem. Gdyby minister Jaki tak się nie uparł, to żadnej deklaracji by nie było, no i relacje polsko-izraelskie byłyby dobre i nie trzeba by ich desperacko naprawiać. Nie byłoby też wybicia szamba: antysemickiego z polskiej strony i antypolskiego ze strony izraelskiej. Nie byłoby więc potrzeby „przełamywania stereotypów i wzajemnych uprzedzeń”. Chwała Jakiemu!
Ja osobiście rozdałbym inne nagrody. Premierowi Izraela należy się coś w rodzaju nagrody Machiavellego, który w duchu autora „Księcia” cynicznie i niezwykle skutecznie rozegrał polską stronę, zmuszając ją do posypania głowy popiołem i suflował rządowi PiS zmiany w ustawie. Do rządu powinna powędrować za to Nagroda Darwina, która honoruje tych, którzy zeszli z tego padołu łez lub okaleczyli się w najgłupszy z możliwych sposobów. Nie było bowiem w III RP tak szkodliwej ustawy jak ta pisowska o IPN. Żaden akt legislacyjny nie sparaliżował naszej dyplomacji tak bardzo jak dzieło Patryka Jakiego. Żadne działanie żadnego polskiego rządu nie skłóciło nas tak z Amerykanami. Żadne nie zniszczyło tak wiele w tak krótkim czasie. Godne to jednego z laureatów Nagrody Darwina – terrorysty, który chciał wysłać list z bombą, ale nakleił za mało znaczków pocztowych i dostał go z powrotem. Tak się ucieszył z niespodziewanej przesyłki, że ją otworzył i zakończył swoją krótką karierę w branży.