Tadeusz Płużański: Skończmy z resentymentami

2011-05-14 14:00

Kwiecień 2010. Za miesiąc w Moskwie rocznica zakończenia wielkiej wojny ojczyźnianej. Prezydent RP powinien jechać? Powinien firmować rosyjską wersję historii? Powinien zabrać Jaruzelskiego? Wielka debata, a Polacy - a właściwie politycy - jak zwykle podzieleni.

Ale o co tu się kłócić? Przecież dla większości naszych ojców i dziadków II wojna światowa się nie skończyła. Przecież nie chcieli nowej sowieckiej okupacji. Niektórzy czynnie działali w PSL, walczyli po lasach - aż do końca lat 50. Brutalnie pacyfikowani przez NKWD, UB i inne obce formacje.

Przeczytaj koniecznie: Tadeusz Płużański: Pippa wygrała z papieżem

W końcu zamiast tragicznie zmarłego w Smoleńsku Lecha Kaczyńskiego do Moskwy pojechał p.o. głowy państwa Bronisław Komorowski. Zabrał ze sobą Jaruzelskiego. Od Miedwiediewa dostał kolejne tomy akt zbrodni katyńskiej. - To krok w stronę pojednania z Rosją - mówił Komorowski. Miedwiediew obiecał, że zajmie się szczątkami polskiego samolotu, które niezabezpieczone leżały w smoleńskim błocie. Na placu Czerwonym, nad którym Rosjanie rozgonili (za milion euro) chmury, po raz pierwszy defilowali Polacy.

2011 rok. Prezydenta RP nie ma w Moskwie, bo nikt nas nie zaprosił, a sami prawdopodobnie nie zabiegaliśmy. Koniec pojednania? Rozpłynęło się we mgle? Wrak polskiego tupolewa do dziś nie wrócił do kraju. A może tu nie o Polskę chodzi, tylko o Komorowskiego? Bo gdy do nas przyjeżdżają ważni goście z zagranicy, wita ich pies. Draka (bo tak wabi się spanielka prezydenckiej pary) draką, a maniery manierami. Kiedy już suczka obśliniła Sylwię, królową Szwecji, do akcji wkroczył jej pan. Toast za wspólną przyszłość w zjednoczonej Europie wzniósł... kieliszkiem monarchini.

Ale czy 9 maja skończyła się dla Polaków wojna? Czy przyszło wyzwolenie? Przyszło na pewno dla abp. Józefa Życińskiego i Andrzeja Wajdy, którzy w ubiegłym roku nawoływali do zapalania zniczy na grobach żołnierzy Armii Czerwonej - niewinnym chłopcom, którzy "walczyli w słusznej, również naszej sprawie". Czyli w sprawie instalowania w Polsce komunizmu. Tak jak w 1920 roku czy 17 września 1939 roku. Tylko czy Niemcom stawiamy lampki 1 września 1939 roku? Czy płaczemy na ich grobach 1 sierpnia 1944 roku? Na "wyzwolenie" brunatne czy czerwone Polacy nigdy się nie godzili.

Patrz też: Tadeusz Płużański: Moskwa, Bruksela - wspólna sprawa

Jednak ubiegłoroczny apel Życińskiego i Wajdy spotkał się z dużym odzewem w środkach masowego przekazu. Telewizja pokazywała, jak zwykli Polacy - wzorem swoich elit - zapalając znicze, "kończyli z resentymentami i podejrzliwością", do czego nawoływał Wajda w "Wyborczej". "Podejrzliwy" pozostał tylko element antysystemowy.

Chyba apel nie został jednak przyjęty aż tak entuzjastycznie, bo w tym roku nie został ponowiony. Teraz akcję podjęły nie czynniki prorządowe, ale jeden z owych antysystemowych elementów, czyli Fundacja "Pamiętamy", która napisała: "9 maja 2011 r. zapalmy znicze i lampki w miejscach upamiętniających naszych rodaków poległych i pomordowanych w walce o wolność z siłami reżimu komunistycznego, w tym żołnierzami Armii Czerwonej". Ludzie, przed którymi trzeba zdejmować czapki, że pamiętają o naszej historii i ją propagują, docenili ubiegłoroczny "piękny", "wyrosły z kultury chrześcijańskiej apel grupy osobistości polskiego życia publicznego", ale jednocześnie podkreślili: "Nie mylmy klęski nazistowskich Niemiec z polskim zwycięstwem. W naszej części świata zwycięzca II wojny światowej był tylko jeden - była nim partia komunistyczna". Tym razem apelu nie opublikowała "Wyborcza", ale podpisało go ponad 2 tys. osób. Pod miejscami kaźni w całym kraju zapłonęły znicze, ale telewizja już tego nie pokazała.