- O tym, że mam iść do więzienia, ja i moja rodzina dowiedzieliśmy się z "Super Expressu". Ja nie ukradłem tych świeczek - przekonuje nas Sławomir Wałęsa. Twierdzi tak, mimo że świeczki zostały znalezione w jego kieszeni. - Kupiłem je dzień wcześniej - argumentował!
W zeszłym roku syn byłego prezydenta został dwa razy złapany, jak z osiedlowego sklepu w Toruniu wynosi świeczki zapachowe. Scenariusz dwa razy wyglądał tak samo: wychodzącego ze sklepu Sławomira zatrzymuje ochrona. W kieszeni jego płaszcza znajdują świeczkę zapachową wartą niecałe 10 zł. Ochrona wzywa policję.
Sprawa trafiła do sądu. Sędzia najpierw wlepił Sławomirowi za kradzież dwie grzywny po 20 zł. Gdy ten ich nie zapłacił, zamienił karę na prace społeczne. Ale i temu wyrokowi syn Lecha się nie podporządkował, bo nie miał zamiaru latać z miotłą po Toruniu i nie zgłosił się w wyznaczonym miejscu i terminie. Czuwający nad wykonaniem postanowienia kurator zgłosił więc sprawę sądowi i wniósł o zarządzenie wykonania kary zastępczej - aresztu. Sąd w Toruniu przychylił się do wniosku.
Trzy dni przed terminem odsiadki syn Wałęsy uregulował grzywnę. - Zrobiłem to, bo bałem się, że ojciec może dostać zawału, jak usłyszy, że zostałem aresztowany - mówi Sławomir Wałęsa.
Sprawdziliśmy: pieniądze wpłynęły do sądu. Tym samym sprawa drobnych kradzieży została zamknięta. A ojciec może spać spokojnie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Lech Wałęsa w Legolandzie z wnukami. Pochwalił się ZDJĘCIAMI