- Dałem się nabrać, to jest moja wina, i poniosłem za to konsekwencje - tak się tłumaczył przed komisją śledczą ds. Amber Gold Ryszard Milewski. W 2012 r. media ujawniły rozmowę telefoniczną, którą przeprowadził rzekomy pracownik kancelarii premiera (w rzeczywistości był to dziennikarz Paweł Miter) z ówczesnym prezesem sądu w Gdańsku. Kiedy sędzia Milewski usłyszał, z kim niby rozmawia, od razu gotowy był iść władzy na rękę. Sam zaproponował przyspieszenie rozprawy w sprawie zażalenia na areszt dla szefa Amber Gold Marcina P. - Kwestia jest do rozmowy, czy bardzo przyspieszać, czy nie przyspieszać? Muszę powiedzieć, żeby siedzieli, czytali, czy to na spokojnie, chciałem o tym porozmawiać właśnie - mówił. Jednak najbardziej skandaliczne słowa padły odnośnie składu sędziowskiego, który miał decydować o ewentualnym przedłużeniu aresztu dla prezesa Amber Gold. - To są zaufane dla pana osoby? Wie pan, sprawa jest ważna, po prostu - pytał rzekomy asystent Tomasza Arabskiego. - O to proszę się nie martwić... - zapewniał prezes gdańskiego sądu.
Po ujawnieniu tej rozmowy Milewski został odwołany z funkcji prezesa i ukarany dyscyplinarnie przeniesieniem do białostockiego sądu. I jako sędzia białostockiego sądu miał obowiązek ujawnić oświadczenie majątkowe. Milewski ma 200-metrowy dom (razem z żoną, nie ujawnił wartości), 69,8 tys. zł na rachunku bieżącym; 104,7 tys. zł na kolejnym rachunku; 350 tys. zł na bankowej lokacie. W garażu stoją dwa samochody: volkswagen golf z 2009 r. i volkswagen tiguan z 2013 r. Milewski nie ma żadnych zobowiązań, kredytów ani pożyczek. Jako sędzia białostockiego sądu zarabia ok. 10 tys. zł brutto.
Zobacz: Morawiecki pożyczył 96 tysięcy złotych? Ksiądz domaga się zwrotu i grozi...