"Super Express": - Rząd wycofał się, przynajmniej na razie, z likwidacji 30-krotności ZUS, czyli zwiększenia składki emerytalnej dla średnio i dobrze zarabiających. Jest pan zaskoczony?
Robert Gwiazdowski: - Nie. Po pierwsze, system informatyczny ZUS jest bardzo skomplikowany. By mógł zacząć przetwarzać dane zupełnie inaczej niż dotąd, wymagałoby to ogromnej pracy. Szczególnie że nie ma tam tylu ludzi, by w ciągu miesiąca przygotować tego typu gigantyczną operację.
- Jest też inna kwestia - olbrzymie koszty dla budżetu państwa, które obowiązywałyby w razie likwidacji 30-krotności. Wynoszące wielokrotnie więcej niż 5 mld zł rocznie, które budżet miałby zyskać po wprowadzeniu zmian.
- Owszem, jednak przede wszystkim problemem jest, że nawet gdyby waloryzować wszystkim emerytury, wyższa składka na ZUS spowodowałaby głównie wzrost emerytur najlepiej zarabiających. Tymczasem - o ile fakt, że informatyk, który jest wybitnym fachowcem, zarabia 30 tys. zł, a sprzątaczka trzy, jest wytłumaczalny, o tyle nie ma powodu, by miał kilkakrotnie większą od tej sprzątaczki emeryturę.
- Czy decyzja rządu o wstrzymaniu zmian może wynikać z faktu, że propozycję likwidacji 30-krotności skrytykowały związki zawodowe?
- Możliwe. Bo paradoksalnie te zmiany najbardziej uderzają w mniej zarabiających pracowników. Bo załóżmy, że właściciel firmy komputerowej, w której pracują wspomniany informatyk i sprzątaczka, musi nagle płacić za informatyka większą składkę. Musi mu więc podnieść pensję, bo inaczej fachowiec odejdzie mu z firmy. Pieniądze musi skądś na to wziąć, a więc na przykład zrezygnuje z planowanej podwyżki dla sprzątaczki. Co więcej, jeżeli byłaby konieczność redukcji zatrudnienia, to w pierwszej kolejności zwolni panią sprzątającą, a nie informatyka niezbędnego dla funkcjonowania firmy.
Zobacz: Ziemkiewicz: Sowieckie zagrywki, Ziobro się nie poddaje