- Jesteśmy faktycznie peryferiami światowej gospodarki, ale zwolennicy CETA twierdzą, że dzięki tej umowie Polska wyjdzie z gospodarczego zaścianka. Podziela pan ten entuzjazm?
- Brzmi to jak bajki neoliberałów z lat 90. Wtedy też nam mówiono, że przypływ podnosi wszystkie łodzie. Niestety to nieprawda. Jednych unosi bardzo wysoko, a innych podtapia lub wręcz prowadzi prosto na dno. Z CETA jest podobna historia. Ta umowa służy wyłącznie interesom dużych graczy, dużych korporacji. Jej koszty ponoszą najsłabsi - zwykli obywatele.
- Jakie to koszty?
- Weźmy choćby kwestie żywności. Kanada jest jednym z trzech największych producentów żywności GMO, a my z kolei mamy rolnictwo na dobrym, jak na standardy światowe, poziomie. Duże przemysłowe korporacje rolnicze z Kanady dzięki CETA nie tylko zaleją nasz rynek gorszej jakości żywnością, ale też wykończą naszych rolników.
- CETA uderzy tylko w rolników?
- Zagrożeni są też mali i średni przedsiębiorcy, którzy stanowią o sile naszej gospodarki. Trudno, żeby wygrywali rywalizację z wielkimi korporacjami, gdy te dzięki pieniądzom oraz sprawnym działom prawnym i księgowym zawsze będą o kilka kroków przed naszymi przedsiębiorcami. Ciekawe jest też to, jak ta umowa wpłynie na plan Morawieckiego. Z jednej strony słyszymy zapewnienia rządu o jego przywiązaniu do patriotyzmu i suwerenności gospodarczej, wzmacnianiu polskiego przemysłu oraz planach odejścia od neoliberalnych dogmatów, a z drugiej przecież ta umowa wyjęta jest żywcem z myślenia neoliberalnego.
- Słychać też głosy, że CETA może zagrozić miejscom pracy. To prawda?
- Analizy są różne. Kilka tygodni temu jedna z nich - amerykańska - mówiła, że w związku z CETA zniknie 200 tys. miejsc pracy. Z kolei brytyjska - jeszcze sprzed Brexitu - mówiła, że miejsc pracy przybędzie. Problem polega na tym, że nie mamy żadnych analiz robionych z punktu widzenia polskiej racji stanu. Na horyzoncie mamy umowę, która określi los Polski na najbliższe kilkadziesiąt lat, a nie mamy rodzimych diagnoz, pozwalających ocenić jej koszt dla polskich pracowników. Jest jeszcze jedna niepokojąca rzecz.
- Jaka?
- Nie wiadomo tak naprawdę, w czyim interesie negocjowano tę umowę ze strony UE. Rodzą się brzydkie podejrzenia, gdyż dużą jej część negocjowano przez KE jeszcze za czasów przewodniczącego Barroso, który, jak się potem okazało, został zatrudniony w banku Goldman Sachs. Zwykły obywatel może czuć się zaniepokojony, czy rzeczywiście to jego interes brano pod uwagę, czy jednak wielkich korporacji.
Zobacz: Prof. Witold Orłowski: Nie da się obniżyć podatków w Polsce