Błąd Hołowni? Funkcja marszałka Sejmu okazała się polityczną pułapką

2025-11-13 11:48

Szymon Hołownia kończy swoją przygodę z funkcją marszałka Sejmu. Z roli, która miała być trampoliną do prezydentury, stała się dla niego polityczną pułapką. Brak doświadczenia, błędna ocena nastrojów społecznych i zbyt duża wiara w medialny wizerunek sprawiły, że Hołownia zamiast budować pozycję lidera, stracił polityczny impet i powagę.

Szymon Hołownia

i

Autor: Super Express Szymon Hołownia
  • Funkcja marszałka Sejmu nie daje realnej władzy – to stanowisko głównie ceremonialne.
  • Hołownia przecenił znaczenie urzędu, licząc, że pomoże mu w drodze do prezydentury.
  • Pierwsze sukcesy były chwilowe – po powstaniu rządu Tuska jego blask szybko przygasł.
  • Władysław Kosiniak-Kamysz zyskał więcej, obejmując realną funkcję w rządzie jako minister obrony.

Funkcja marszałka to był błąd Hołowni

Szymon Hołownia już ostatecznie żegna się z funkcją marszałka Sejmu. Miała mu ona dać prezydenturę i znaczącą pozycję polityczną, ale Hołownia źle odczytał nastroje społeczne i poległ na braku doświadczenia politycznego. Jeśli bowiem lepiej orientowałby się w niuansach polityki, wiedziałby, że fotel marszałka to nie autostrada do wielkiej kariery, ale ślepa uliczka.

Mit „drugiej osoby w państwie”

Formalnie funkcja marszałka Sejmu jest jedną z najbardziej znaczących w polskim systemie politycznym i zwykło się o nim myśleć jako o drugiej osobie w państwie. Obrosła też mitologią – z jakiegoś niezrozumiałego powodu przez lata uważało się ją za trampolinę dla ambitnych polityków. Przekonanie, które nie znajduje potwierdzenia w praktyce politycznej.

Jeśli przyjrzeć się karierom osób, które sprawowały tę funkcję, widać wyraźnie, że w zasadzie nigdy nie zbudowała ona nikogo na tyle, by osiągnąć najważniejsze stanowiska w państwie.

Wyjątkiem jest tu Bronisław Komorowski, ale na jego rzecz działały okoliczności – to tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego wyniosła go na funkcję p.o. prezydenta. W wyborach obronił się i wprowadził do Pałacu Prezydenckiego, ale klimat polityczny był wtedy taki, że ktokolwiek reprezentowałby w 2010 r. PO w walce o prezydenturę, zdobyłby ją.

Pozostali przemykali przez fotel marszałka, ciesząc się czasami pewnym szacunkiem, ale nigdy nie wyrastając poza swoją wagę polityczną – ci, którzy obejmowali ten urząd jako zawodnicy wagi ciężkiej, pozostawali nimi; ci, którzy udawali się na honorowe zesłanie, pozostali na marginesie politycznym; ci, którzy nic w polityce nie znaczyli, pozostali bez znaczenia.

Hołownia uwierzył w polityczną iluzję

Szymon Hołownia uwierzył jednak, że to najlepsza z możliwych funkcji. Zwłaszcza w kontekście wyborów prezydenckich, w których chciał odegrać czołową rolę. Jako bystry arbiter elegancji mógł się wznosić ponad partyjne podziały, nie uczestniczyć w politycznej młótce na pełen etat i budować pozycję człowieka środka.

Przez moment – bardzo krótki – nawet mu się to udawało. Pierwsze tygodnie po wyborach 13 października 2023 r. to było pięć minut sławy Hołowni. Nie niosła go jednak funkcja, ale częściowo osobiste przymioty showmana i, co najważniejsze, próżnia władzy. Przez kilka dobrych tygodni był jedynym politykiem zwycięskiej koalicji, który pełnił oficjalną funkcję. Reszta – z Donaldem Tuskiem na czele – czekała, aż PiS jako zwycięska partia wyczerpie możliwości tworzenia rządu.

To były czasy „Sejmflixu”, wycieczek do kina, by oglądać obrady niższej izby parlamentu i podziwiać talenty oratorskie Hołowni. Kiedy jednak ukonstytuował się rząd Tuska, Hołownia stracił swój czar, bo i funkcja, którą pełnił, była czysto administracyjna i – co tu dużo mówić – dekoracyjna. No i z datą przydatności do spożycia: po dwóch latach miał bowiem ustąpić.

Jeśli szef Polski2050 myślał o tym, żeby swoją osobistą popularność przekuć w polityczną sprawczość i siłę, powinien był pchać się do rządu na eksponowane stanowisko i zajmować się gorącym politycznie i społecznie obszarem.

Memento dla innych polityków

Dużo więcej mądrości politycznej i doświadczenia okazał partner Hołowni z Trzeciej Drogi – Władysław Kosiniak-Kamysz. Wyczuł, że w świecie agresywnej Rosji i narastających zagrożeń, gdzie bezpieczeństwo jest odmieniane przez wszystkie przypadki, dużo więcej jako polityk zyska w roli ministra obrony narodowej. I rzeczywiście, od dwóch lat gra rolę czołowego polityka obozu rządowego.

Nawet jeśli złośliwcy twierdzą, że brakuje mu charyzmy, to funkcja ewidentnie go buduje i dodaje tego, co starożytni nazywali gravitas – cnoty, w której mieściła się powaga, poczucie odpowiedzialności i zaangażowanie, a którą bardzo ceniono u przywódców. Tej gravitas Hołowni ewidentnie zabrakło.

Pogubił się też politycznie. O ile funkcję marszałka sprawował bez większych zarzutów, to jako lider partii okazał się nieopierzonym młodzieńcem, którego wszyscy rozgrywali, a on sam siebie potrafił zakiwać jak mało kto.

Los Hołowni jest więc pewnym memento dla przyszłych nowicjuszy w polityce – funkcje publiczne wybierajcie mądrze, bo inaczej łatwo można popaść w śmieszność.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki