"Super Express": - Kiedy rok temu PiS wprowadzał program 500 plus, dość powszechne było przekonanie liberalnych mediów i komentatorów, że ten transfer pieniężny rozpije Polaków. Dane dotyczące sprzedaży alkoholu z ostatniego roku wskazują, że 500 plus nie zrobiło z nas alkoholików. Skoro tak, to te głosy były zwykłymi uprzedzeniami klasowymi?
Dr Rafał Bakalarczyk: - Zdecydowanie rolę odegrały tu stereotypy, projekcje czy wyobrażenia na temat tego, w jaki sposób żyją osoby będące beneficjentami tego programu. Oczywiście, kiedy 500 plus wprowadzano, trudno było przewidzieć, jakie skutki, także w tym wymiarze, o którym mówimy, ono przyniesie. Niemniej można było zerknąć na badania prowadzone w innych krajach -zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających się - gdzie podobne programy wprowadzano. Żadne z liczących się źródeł nie potwierdzały zależności między transferami pieniężnymi a wzrostem spożycia alkoholu.
- Ale istniało w Polsce, i nadal zresztą istnieje, przekonanie, że bieda oznacza patologię. Ta stygmatyzacja dała o sobie mocno znać.
- Nie należy utożsamiać rodzin biednych z patologią, nawet jeśli doświadczenie ubóstwa i wynikającego stąd wykluczenia i stresu może w poszczególnych przypadkach prowadzić do sięgania po używki. Ale z tego punktu widzenia programy, które biedę ograniczają, mogą potencjalnie korzystnie oddziaływać np. na zjawisko alkoholizmu, a nie je umacniać. Przede wszystkim jednak nie należy generalizować. Mamy dane, które potwierdzają, iż pieniądze z 500 plus w zdecydowanej większości nie są wykorzystywane w niewłaściwy sposób. Przypomnę bowiem, że w programie jest furtka, która pozwala instytucjom wypłacającym te świadczenia, w wypadku sygnałów o niewłaściwym jego wykorzystaniu, zastąpić wypłaty pieniężne rzeczową formą wsparcia, np. bonami na określone produkty czy usługi. Okazuje się, że skala skorzystania z tego rozwiązania była mniejsza niż promil. Warto w tym miejscu jednak zauważyć pewną ważną rzecz.
- Jaką?
- Obok instrumentów czysto pieniężnych, jak 500 plus, należy także wprowadzić inne działania wspierające rodziny dotknięte pewnymi dysfunkcjami. Raport NIK pokazuje że słabo doinwestowanym instytucjom socjalnym często w porę nie udaje się wychwycić problemu i skutecznie pomóc w jego rozwiązywaniu. Należy dalej wzmacniać i rozszerzać choćby instytucje asystentów rodziny czy środowiskowej pracy socjalnej, a także budować sieć pomostów między instytucjami pomocy społecznej, edukacji i służby zdrowia. Ważne jest bowiem kompleksowe podejście do polityki rodzinnej, bo jeden program nie rozwiązuje wszystkich problemów.
- To skąd się bierze taka narracja wobec biednych? Jak słusznie pytała niedawno Anna Gromada z Fundacji Kaleckiego, "czy ktoś proponował, aby w miejsce podwyżek w zarządach spółek Skarbu Państwa rozdawać bony na squasha, w obawie że warszawka nie poradzi sobie z gotówką i od razu wyda ją na kokę?". Bogaci to jacyś nadludzie?
- Część elit na pewno ma skłonność do przypisywania pewnych negatywnych cech osobom dotkniętym biedą i afirmacji ludzi majętnych. Sprzyjać temu mogą dystanse społeczne, które się w Polsce przez lata wytworzyły. Chodzi o to, że przedstawiciele różnych warstw w gruncie rzeczy w ograniczonym stopniu integrują się w przestrzeni społecznej w ramach szkoły czy służby zdrowia. W III RP mieliśmy do czynienia z procesami, które powodowały odpływ elit, a nawet części klasy średniej z systemu usług publicznych. Coraz rzadziej istnieje okazja do spotkania z osobą o innym statusie społecznym czy majątkowym i wejścia z nią w relacje. A skoro się nie znamy, to zwłaszcza elitom łatwo przychodzi ustalanie swojego stosunku do osób biedniejszych na podstawie swoich wyobrażeń, a nie na podstawie rzeczywistego kontaktu.
- To zerwanie więzi społecznych miało decydujące znaczenie?
- Na pewno swoją rolę odegrała narracja, która pojawiała się w przestrzeni medialnej i intelektualnej, która stygmatyzowała osoby biedne. One same często nie miały możliwości zabrania głosu, bo był on marginalizowany. Czerpiąc więc wiedzę z mediów o niższych warstwach społecznych, wytworzył się fałszywy obraz tego, jak żyją i z jakimi problemami borykają się biedniejsi Polacy.
- Coraz więcej danych, które zaprzeczają tym obiegowym opiniom, może zmienić stosunek do ludzi biednych? A może to, co się rozpadło, tak łatwo się nie zrośnie?
- Obawiam się, że zjawiska są tak głębokie i występują na tak wielu płaszczyznach życia społecznego, że sama informacja na temat jednego programu nie wystarczy, żeby te podziały zasypać. Niezbędna jest tu całościowa polityka państwa, która będzie sprzyjać integracji różnych warstw społecznych, ale co do niej nie jestem optymistą. Mój sceptycyzm wynika z faktu, że obecna władza po pierwsze w wielu sprawach nie bardzo wzmacnia społeczeństwo jako wspólnotę (a wręcz nierzadko ją rozbija), a po drugie w bardzo ograniczonym stopniu wierzy w rolę usług publicznych, które w integracji społecznej są kluczowe. Większą uwagę poświęca programom pieniężnym, które same w sobie są jak najbardziej uprawnionym i potrzebnym elementem polityki społecznej. Ale nie może jej wyczerpywać, bo jeśli polityka społeczna ma być skuteczna, musi opierać na dwóch zrównoważonych filarach - pieniężnym oraz instytucjonalnym i usługowym.
ZOBACZ: DGP: sztuczki na zdobycie „500 plus”. Co robią rodzice, aby dostać świadczenie?