Publicysta Tim Finch o brytyjskiej kampanii: Polacy nie są problemem

2010-05-08 6:00

Pojawienie się w brytyjskiej kampanii wyborczej kwestii imigrantów komentuje ekspert i publicysta Tim Finch

"Super Express": - Na ile istotny był w kampanii w Wielkiej Brytanii problem imigrantów, w tym Polaków?

Tim Finch: - Istotny, chyba nawet jako drugi temat po ekonomii i kryzysie. Nie było to jednak żadnym wyjątkiem. Imigracja jest ważną częścią każdej kampanii na Wyspach. Choć szczerze mówiąc, w ostatnim czasie imigracja jest już znacznie mniej istotną sprawą niż jeszcze 2 lata temu. Ze względu na kampanię i recesję gospodarczą była jednak uwypuklona. W pewien sposób na pewno wpłynęła na wyniki w tych wyborach. Nie potwierdziły się jednak zapowiedzi, że problem na tyle rozpala emocje wyborców, żeby mogły na nim zarobić ugrupowania skrajne, jak nacjonalistyczna BNP. Efektem było raczej osłabienie wyniku Liberalnych Demokratów, którzy byli najbardziej otwarci w sprawie imigracji. Część wyborców mogła uznać, że są o krok za daleko i zagłosować jednak na Partię Pracy. Chodziło jednak nie o imigrantów z Polski, ale o nielegalnych imigrantów spoza Unii.

Patrz też: Prof. Jonathan Walker, brytyjski historyk: Zachód świętował, ale Polacy mieli powody do smutku

- Pojawiły się jednak wystąpienia z tezą o zabieraniu miejsc pracy przez Polaków.

- Tak, ale nie u żadnego z głównych polityków. Nie mogliby bowiem pominąć kwestii pozytywnego wpływu na gospodarkę, jaki miała ostatnia fala imigracji. Oczywiście przeciętni Brytyjczycy, nie znając się na ekonomii, nie muszą odczytywać tego w ten sposób. I wielu myśli sobie, że to przecież musi kosztować. Nie ma przecież kraju z imigracją, w którym takie obawy nie byłyby głośno wyrażane. Te dotyczące Polaków były jednak silniejsze przed 2004 rokiem, zanim doszło do otwarcia granic.

- Rząd, który powstanie, będzie musiał w jakiś sposób zająć się kwestią imigrantów. Czy Polacy mogą się spodziewać zaostrzenia przepisów bądź pogorszenia atmosfery?

- Nie należy spodziewać się zbyt dużych zmian. W dużej mierze dlatego, że w przypadku obywateli z krajów UE nie można zrobić więcej, niż robił to rząd Gordona Browna. Zrobiono wszystko, by usprawnić system kontroli migracji Każde kolejne zaostrzanie przepisów musiałoby oznaczać renegocjację traktatów z Unią Europejską. A to jednak zbyt mało istotna kwestia, by do tego doszło, pomimo retoryki pojawiającej się w kampanii. Kolejny rząd, a przypuszczam, że będzie to rząd mniejszościowy Konserwatystów, nie będzie miał tu wiele do roboty. Poprzestanie na chwaleniu się rozwiązaniem problemów, które rozładują się same. Rząd Partii Pracy robiłby zresztą to samo. Szczyt dotyczący imigracji z Polski mamy już za sobą. Na zmniejszenie wpłynie otwarcie niemieckiego rynku pracy, integracja obecnych już u nas imigrantów oraz sytuacja gospodarcza, która nie jest już tak zachęcająca jak przed laty.

Patrz też: Paweł Wołowski: Zachód czuje respekt przed interesami Rosji

- Obawy wobec Polaków dotyczyły też obciążenia, jakim mogą być dla opieki zdrowotnej i społecznej…

- To był problem, ale nie tyle pojawienia się imigrantów, co ich liczby w krótkim czasie. I na to system nie był przygotowany. Kolejki w szpitalach i urzędach się wydłużyły, zaczęło się narzekanie. Jeżeli wpłynęło to na układ sił w wyborach, to nie w ostatnich miesiącach. Partia Pracy straciła w dłuższym czasie, przez błędy dotyczące prognoz skali imigracji z Europy Wschodniej. Zresztą wybory z 2005 roku stały pod znakiem azylantów. Choć nie był to problem, który ekonomicznie uzasadniałby wysoką pozycję w kampanii. Sprawa Polaków jest mniej drażliwa, gdyż nie są w żaden sposób negatywnie stygmatyzowani. Owszem, wielu narzeka, że pojawiło się was zbyt wielu w krótkim czasie. Ale wszystkie badania wskazują, że ceni się was za ciężką pracę, zaangażowanie, rzetelność. To raczej kwestia rozmiarów, a nie samej obecności.

Tim Finch

Publicysta "The Guardian" i "The Independent", szef działu migracji think tanku Institute for Public Policy Research