"Super Express": - Premier Mateusz Morawiecki poleciał do Brukseli, spotkał się z prezydentem Macronem. A potem błyskawicznie wrócił do Polski. Jedni żartują, że spieszył się na opłatkowe spotkanie PiS, w rzeczywistości miał jednak spotkać się z szefami służb specjalnych. Jak rozumieć ten nagły powrót?
Ryszard Bugaj: - Na pewno wymaga to szybkiego wyjaśnienia. Szczególnie że premier został wezwany, by spotkać się z ministrem koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim. A potem miał odbyć bardzo długą rozmowę z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Oznacza to, że coś jest na rzeczy.
- Czy jednak spotkania premiera z szefami służb nie są czymś naturalnym?
- Jeżeli coś jest naturalne, to nie odbywa się w takim trybie. Coś musiało się zdarzyć nagle. I to jest tak nagle, że nie mogło poczekać dwóch dni. To wrzucenie granatu opinii publicznej, która musi się tym zainteresować.
- Spotkania na szczycie, w tle specjalne służby. Skojarzenie z latami 90. i spotkaniami u Lecha Wałęsy nasuwają się same?
- No właśnie. Jest tu jakiś bardzo poważny problem. Jaki? Nie mam pojęcia. Chciałbym wierzyć, że nie czeka nas jakaś potężna bomba aferowa. Pamiętamy wezwanie do prezydenta Lecha Wałęsy Antoniego Macierewicza w 1992 r. czy najważniejszych polityków w sprawie Józefa Oleksego w roku 1995. Szczególnie że nie było chyba powodów, żeby podawać do publicznej wiadomości informacji o tym, że premier przerwał pobyt w Brukseli właśnie po to, by spotkać się z Mariuszem Kamińskim.
- To czemu to zostało nagłośnione?
- Albo mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której komuś bardzo zależało na tym, by to wyszło na jaw, albo z brakiem kindersztuby premiera Mateusza Morawieckiego. Zresztą ten brak kindersztuby u pana Morawieckiego niestety widać. Nie mogę przeboleć, że gdy toczyła się kampania między Hillary Clinton i Donaldem Trumpem Morawiecki stwierdził, że to wybór między dżumą a cholerą. Wicepremier polskiego rządu nie ma prawa mówić czegoś takiego. Przecież było wiadomo, że ktoś z tej dwójki zostanie prezydentem USA. Już jako premier Mateusz Morawiecki mówił o potrzebie rechrystianizacji Europy. No mój Boże! Jakież to mogło wywołać wrażenie za granicą. Na pewno nie najlepsze.
- Ale premier mówił to chyba na użytek wewnętrzny?
- Możliwe. Jednak jesteśmy przez Europę obserwowani. I można to było powiedzieć zupełnie inaczej. Łagodniej. Na przykład, że Polska będzie starała się przywrócić wartości chrześcijańskie. Ale mówienie o rechrystianizacji kontynentu kojarzy się z przymuszaniem kogoś do czegoś. Szef polskiego rządu nie powinien tak postępować.
- Wróćmy do wyjazdu do Brukseli. Celem wizyty miało być ocieplenie relacji Polski z Unią Europejską, także z Francją. Udało się to osiągnąć?
- Myślę, że nie bardzo. Nie twierdzę, że nie ma pan Morawiecki atutów, znaczenie mogą mieć pewne pojednawcze tony w exposé oraz znajomość języka angielskiego. To jednak niedużo. To przywoływanie analogii między sprzątaniem po rządzie Vichy a czyszczeniem polskich sądów jest nadużyciem. A przypominanie Francuzom o Vichy jest trochę jak sięganie po argument o wynalezieniu widelca.
QUIZ: Rocznica stanu wojennego. Co z niego pamiętasz?