"Super Express": - Jarosław Kaczyński i Viktor Orbán zapowiedzieli na forum w Krynicy kontrrewolucję w Unii Europejskiej. Na czym miałaby ona polegać?
Prof. Rafał Chwedoruk: - Unia stoi na rozdrożu. Bynajmniej nie od chwili kryzysu imigracyjnego, ale co najmniej od bankructwa Grecji, a źródła obecnego kryzysu sięgają traktatu z Maastricht, czyli dokumentu założycielskiego UE, którego model ewidentnie się wyczerpał. Wszyscy są świadomi, że muszą ruszyć bryłę Unii z posad.
- Zapowiedzi Kaczyńskiego i Orbána faktycznie tę bryłę chcą ruszyć?
- Owszem. I można to zrobić na dwa sposoby. Z jednej strony to krok naprzód w niepewną przyszłość. Chodzi o wzmocnienie charakteru Unii jako państwa, próby stworzenia europejskiej konstytucji. Na zasadzie wzmacniania niezależnych od państw instytucji unijnych i obranie kierunku na stopniową likwidację państw.
- Co jest po przeciwnej stronie?
-Próba uczynienia kroku do tyłu, czyli powrotu do tych czasów integracji europejskiej, kiedy miała się ona najlepiej. Kiedy korelowała z rozwojem poszczególnych państw członkowskich i nie budziła aż tak skrajnych emocji. Chodzi więc o powrót do Europy sprzed Maastricht, czyli wzmocnienie państw narodowych kosztem unijnych instytucji.
- Rozumiem, że kontrrewolucja Kaczyńskiego i Orbána to ten drugi scenariusz.
- Oczywiście. Choć nie jest to tylko ich pomysł. Jeśli poczytamy programy polityczne różnych europejskich partii politycznych, to widzimy niesamowitą krzyżówkę. Z jednej strony mamy konserwatywne ugrupowania, które chcą pogłębionej integracji, a z drugiej lewicowe, które opowiadają się za drugim modelem. Idzie to zupełnie w poprzek podziałów politycznych. Ale to niejedyny wymiar kontrrewolucji obu panów.
- Jaki jeszcze pan dostrzega?
- To konserwatyzm kulturowy. Choć obaj prezentują i tak dość łagodną wersję konserwatyzmu jak na tę część Europy, to zarówno Orbán, jak i Kaczyński są sceptyczni wobec ruchów emancypacyjnych wyrastających z maja 1968 roku. Choć poniosły one polityczną klęskę, to wyzwoliły różnego rodzaju obyczajowe zmiany, dotyczące różnych mniejszości. Ich promocję obaj politycy przypisują mniej lub bardziej zasłużenie instytucjom unijnym. Na to się nakłada jeszcze kontekst uchodźców, który zawiera w sobie zarówno aspekt suwerenności poszczególnych państw, jak i kontekst kulturowy, kiedy mowa jest o islamie. Myślę, że to takie spoiwo, które pozwoliło tej wizji kontrrewolucji osiągnąć poziom dyskursu dostrzegalny wewnątrz tych państw.
- I na ile ta wizja Kaczyńskiego i Orbána ma szansę się spełnić? Zgłaszają ją w końcu politycy z tej części Europy, która nie ma aż takiej siły przebicia, jak państwa tzw. starej Unii. A tam pojawia się przecież pomysł Włoch, które chcą stworzyć zdrowe unijne jądro, skupione wokół euro i strefy Schengen. Da się z tym rywalizować?
- Kaczyński i Orbán nie są politykami, którzy działaliby w sposób przypadkowy i nieprofesjonalny. Skoro mówią to teraz, to znaczy, że mamy do czynienia ze szczególnym momentem. To, że coś powiedział szef włoskiego MSZ ma dużo mniejszą siłę przebicia niż w latach 60., kiedy Włochy były wschodzącą potęgą gospodarczą. Dziś temu krajowi bliżej do kłopotów ekonomicznych Hiszpanii, a w samym mitycznym jądrze Unii mamy do czynienia z ogromnym chaosem. W tej sytuacji przywódcy państw naszej części Europy podejmują próbę ugrania tyle, ile się da, wykorzystując słabości Zachodu.
- To gra przeciw Zachodowi?
- Wszystkie kraje regionu, mam nadzieję, mają świadomość, że nie można żyć bez zachodniej części Unii, bo i skala powiązań jest zbyt duża, a z drugiej, że dotychczasowy model Wspólnoty - o czym wspomnieliśmy na początku - się wyczerpał. Być może gdyby kraje Grupy Wyszehradzkiej osiągnęły pewien poziom zgodności przed wejściem do UE, to dziś ich siła przebicia byłaby większa. Niemniej, jeśli Polska chciałaby wzmacniać swoją pozycję międzynarodową, to warto robić to opierając się na relacjach z krajami, które są nam najbliższe ze względu na doświadczenia historyczne czy poziom życia.
- Podsumowując, nie skazuje pan tego projektu Kaczyńskiego i Orbána na porażkę?
- Jeśli Polska wkroczy na drogę pragmatyzmu politycznego, jak robią kraje naszego regionu, to miałoby to sens. Natomiast jeśli miałyby to być próby wielkich kontrrewolucji, to Grupa Wyszehradzka, moim zdaniem, nie jest na to gotowa. Musiałaby podjąć próby większej koordynacji swoich polityk. Jeśli będzie to pragmatyczne lawirowanie, a nie projekt ideologiczny, który odbiegałby od twardych ekonomicznych interesów poszczególnych państw, to nic złego się z tego powodu nie stanie.
Zobacz: Łukasz Adamski o "Smoleńsku": Film jest niezły, ale ma kilka ułomności