"Super Express": - Czy "Smoleńsk"w reżyserii Antoniego Krauzego jest dobrym filmem?
Łukasz Adamski: - To jest niezły film. "Smoleńsk" broni się w kilku kwestiach. Spodziewałem się gorszego filmu, po obejrzeniu bardzo złego zwiastuna. "Smoleńsk" jest typowym filmem Antoniego Krauzego. Zimna, wypruta z wielu emocji produkcja. Reżyser jest zdystansowany, stara się być obiektywny - chociaż stawia bardzo mocną polityczną, publicystyczną tezę. Pod tym kątem ten film się dobrze ogląda. Natomiast "Smoleńsk" ma wiele ułomności artystycznych.
- Co ma pan na myśli?
- Ten film jest źle zagrany przez główną aktorkę - Beatę Fido. Odtwórczyni głównej roli nie potrafi w pełni pokazać swojej postaci, która ciągnie produkcję na swoich barkach. Podobała mi się rola Aldony Struzik, która zagrała wdowę po gen. Błasiku. Gdyby film w większej mierze opierał się na wdowie po gen. Błasiku, a nie na dziennikarce mainstreamowych mediów, która prowadzi własne śledztwo na temat katastrofy smoleńskiej, byłby dużo lepszy.
- Jaki ma pan problem z Beatą Fido?
- Z rolą Beaty Fido jest jeden problem. To nie jest dobrze napisana rola. Fido w kilku miejscach ją położyła aktorsko, bo jej rola jest niekonsekwentna. Nie rozumiem motywacji głównej bohaterki. Nie potrafię dostrzec jej przemiany, która z dziennikarki lewicowych mediów staje się tzw. moherowym beretem. Nie wierzę w jej przemianę. Nie wiem, czy inna aktorka zagrałby to lepiej. Myślę, że p. Samusionek, która gra epizodyczną rolę w filmie, lepiej by sobie poradziła niż p. Fido. "Smoleńsk" ma zdecydowanie lepszy drugi plan.
- A może ktoś inny niż Anna Samusionek?
- Wielu aktorów nie chciało w tym filmie zagrać.
- Dlaczego?
- Polska jest spolaryzowana. Emocje polityczne wchodzą w kulturę tak, że aktorzy boją się być identyfikowani z daną partią. To jest polska patologia. W USA żaden aktor - nawet mający lewicowe poglądy - nie miałby problemu, żeby się wcielić w rolę George'a W. Busha. Po przeczytaniu scenariusza Opania nie odrzuciłby roli Lecha Kaczyńskiego.
- Ewa Dałkowska i Lech Łotocki grają w teatrach, które nie mają żadnego związku z PiS, a jednak zgodzili się zagrać Marię i Lecha Kaczyńskich.
- Ewa Dałkowska jest wybitną aktorką i szkoda, że jej rola nie jest większa. Mając na pokładzie taką aktorkę jak Dałkowska, warto było wykorzystać jej umiejętności. Łotocki wyciągnął z roli, co tylko mógł.
- Czy "Smoleńsk" będzie kasową produkcją?
- "Smoleńsk" osiągnie sukces kasowy. Mam nadzieję, że otworzy drzwi innym filmowcom, którzy będą chcieli pokazać katastrofę smoleńską w inny sposób. To niesamowity temat. Amerykanie, mając taki temat, zrobiliby kilka filmów o Smoleńsku.
- Większość dziennikarzy nie mogła obejrzeć "Smoleńska". Pan jest szczęśliwcem. Co pan sądzi o takim posunięciu ekipy filmowej "Smoleńska"?
- To jest decyzja dystrybutora - Kina Świat. Nie wiem, w jaki sposób dystrybutor traktuje uroczyste pokazy. Zazwyczaj są pokazy prasowe dla dziennikarzy. Gdyby to ode mnie zależało, to zaprosiłbym jak najszersze grono dziennikarzy i krytyków filmowych o różnych poglądach politycznych.
- Nad produkcją czuwał konsultant ds. obyczajowych - Jan Maria Tomaszewski, który jest kuzynem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Czy kiedykolwiek spotkał się pan z czymś takim w innych filmach?
- Pierwszy raz się z tym spotykam. Może Polacy chcą podbijać światową kinematografię, tworząc różne funkcje ludzi pracujących przy filmach? Może powinniśmy się z tego cieszyć?
- Jak pan ocenia uroczystą premierę "Smoleńska", na której czwartoligowe gwiazdki pozowały na tzw. ściance przy honorowym patronacie prezydenta Andrzeja Dudy?
- Oficjalne premiery filmów o zamachu na World Trade Center również mają tzw. ścianki. Nie widzę w tym nic złego.
Zobacz: Wolfgang Merkel: Gaśnie polityczna gwiazda Angeli Merkel