Proces Kamila Durczoka, który rozpoczął się pod koniec stycznia, to konsekwencja wydarzeń z 26 lipca 2019 roku. Tego dnia Kamil Durczok jechał swoim BMW6 z Władysławowa nad morzem na swój rodzinny Śląsk. W okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, na przebudowywanym odcinku autostrady A1, jego auto najechało na pachołek oddzielający jezdnie, następnie słupek uderzył w samochód jadący z naprzeciwka.
Kiedy na miejsce przyjechali policjanci dziennikarz wydmuchał aż 2,8 promila alkoholu. Durczok usłyszał zarzut spowodowania kolizji pod wpływem alkoholu, ale też sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Śledczy uznali bowiem, że całą trasę znad morza przejechał pijany. Chcieli nawet, by trafił do aresztu, ale nie zgodził się na to sąd.
Dziennikarz przyznał się do jazdy pod wpływem alkoholu, nie przyznał się natomiast do sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym.
Dziś (17.03) odbyła się druga i zarazem ostatnia rozprawa. Zeznania składał między innymi policjant, który jako pierwszy dojechał na miejsce zdarzenia. - Od sprawcy wyczuwalna była silna woń alkoholu, ale nie było po nim widać, że jest nietrzeźwy – powiedział. - Zachowywał się zupełnie normalnie.
Potem przyszła pora na mowy końcowe. Prokurator zawnioskowała o wymierzenie kary 2 lat i 6 miesięcy więzienia, orzeczenie zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych na okres 7 lat i wpłaty 50 tysięcy złotych na ofiary wypadków drogowych.
Obrońca Kamila Durczoka wniósł o wymierzenie kary za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. Kwestionował natomiast fakt, że jego klient mógł doprowadzić do katastrofy w ruchu lądowym. Poprosił o orzeczenie kary wolnościowej.
Wyrok w tej sprawie zostanie ogłoszony 30 marca o godzinie 12.