Jacek Sasin, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta: Prezydent zostawił polityczny testament

2010-05-13 10:10

Jacek Sasin, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta RP, specjalnie dla "Super Expressu"

"Super Express": - Lech Kaczyński zamierzał ponownie poddać się pod wyborczy osąd obywateli. Jednak teraz, gdy jego działania i ambicje zostały w tragiczny sposób przerwane, mówimy o nim w czasie przeszłym. Jaki testament polityczny po sobie zostawił i czy istnieją w nim jakieś punkty, które można dalej realizować?

Jacek Sasin: - Cele, które stawiał przed sobą prezydent, wciąż pozostają w wymiarze opisywanym przez czas teraźniejszy. Nie można mówić wprost o testamencie politycznym Lecha Kaczyńskiego, gdyż nie zamierzał jeszcze kończyć swojej kariery, ale projekcja jego działań daje wskazówki dla następców i kontynuatorów - dla osób, które utożsamiają się z jego wizją polityki.

Przeczytaj koniecznie: Tomasz Sygut, dziennikarz SE: Samotność marszałka - czy Komorowski będzie prawie prezydentem?

- Spróbujmy ją podsumować. Jaka była wizja prezydentury Lecha Kaczyńskiego?

- Lech Kaczyński miał sprecyzowany pogląd co do tego, że władza prezydenta powinna być silna - na tyle silna, na ile pozwala porządek demokratyczny. Skąd to przekonanie? Ponieważ wybierany w powszechnych wyborach prezydent ma ogromny mandat społecznego zaufania. Urząd prezydencki jest jedynym wybieranym w ten sposób organem władzy państwowej. Uważał, że w związku z tym prezydent ma prawo być aktywnym podmiotem polityki wewnętrznej i zagranicznej. Nie godził się na to, aby urzędnik wybrany przez naród był ograniczany do roli elementu dekoracyjnego ustroju - dostojnika wręczającego nominacje i odznaczenia, niemającego wpływu na podejmowanie kluczowych decyzji.

- Co było priorytetem zmarłego prezydenta?

- Podstawową zasadą w polityce wewnętrznej był dla Lecha Kaczyńskiego solidaryzm społeczny, czyli poczucie wspólnoty niezależnie od statusu majątkowego. Twierdził jednoznacznie: głos biednych ma być słyszalny. Bo osoby gorzej uposażone też powinny się czuć pełnoprawnymi obywatelami we własnym państwie. A uczciwe państwo dba o to, aby nie było podziału na równych i równiejszych.

- Jako głowa państwa największe prerogatywy miał w polityce zagranicznej, za którą jednak był ciągle krytykowany...

- Wielu mogło nie podobać się to, że prezydent chciał upodmiotowienia Polski na arenie międzynarodowej, czyli prowadzenia polityki nastawionej na realizację polskiego interesu - bezwzględnego stawiania go na pierwszym miejscu. Lech Kaczyński uważał za niedopuszczalne akceptowanie sytuacji, w której kraje duże dają sobie prawo do porozumiewania się między sobą w celu ustalania zasad, które mają obowiązywać wszystkich.

Przeczytaj koniecznie: Michał Karnowski: Merytoryczne wejście nastąpi przed drugą turą wyborów

- A jednak nasz unijny partner, Niemcy, porozumiał się z Rosją w sprawie gazociągu omijającego Polskę. Tymczasem prezydent widział stabilność naszego kraju w budowaniu koalicji na silnie powiązanym kapitałowo z Rosją postsowieckim obszarze, gdzie my dawaliśmy marchewkę, a dostawaliśmy kij. Kilka przykładów: odchodzący w niesławie Juszczenko, dyskryminacja Polaków na Litwie…

- To prawda, że elity na Wschodzie często nie zdają egzaminu. Ale z kim prezydent miał realizować swoje projekty, jak nie z osobami, które aktualnie rządziły? Owszem, Juszczenko roztrwonił swój kapitał, ale naturalnym partnerem dla prezydenta jest prezydent. Polityka wschodnia musi być nastawiona na długotrwałe procesy. Doraźne porażki nie świadczą o fiasku wizji. Tę wizję po śmierci Lecha Kaczyńskiego we wzruszający sposób uhonorowały elity i społeczeństwa Litwy, Ukrainy, Gruzji - prezydent Kaczyński okazał się ważną postacią w trudnych momentach historii ich krajów. Wspomnijmy sierpień 2008 roku. Rosyjskie czołgi prą na Tbilisi. Prezydent na czele przywódców kilku państw rusza na pomoc Gruzji. Kogo innego stać by było w tej dramatycznej chwili na tak odważną decyzję?

- Czy był antyrosyjski? Teraz jego brat Jarosław stara się łagodzić ten obraz...

- Lech Kaczyński sprzeciwiał się rosyjskiemu neoimperializmowi. Ale to nie jest antyrosyjskość. Nie dajmy się zwariować: w normalnym świecie nie może być tak, że dobre stosunki z Ukrainą oznaczają złe stosunki z Rosją. Uczciwi politycy nie powinni na to pozwalać. Politycy zachodni często za cenę pustych gestów skłonni byli godzić się na dyktowanie przez Rosjan warunków gry. Prezydent sprzeciwiał się takiej obłudzie. Podczas wizyty, która w tak tragiczny sposób nie doszła do skutku, zamierzał złożyć publicznie Rosjanom ofertę partnerstwa, opartą na prawdzie i poszanowaniu wzajemnych interesów.

- Ale Rosjanie już zaczęli dialog. Rozmawiają z Donaldem Tuskiem.

- Rosjanie wolą współpracować z politykami, którzy łatwiej przyjmują ich punkt widzenia. A polski premier stawiał mniejsze warunki. Dodatkowym problemem był brak wsparcia dla działań prezydenta ze strony MSZ. Co więcej, niektóre działania prezydenta były wręcz dezawuowane przez rząd. Walka wewnętrzna jest czymś naturalnym, natomiast w stosunkach zagranicznych państwo musi się prezentować jako monolit. Nie można dopuszczać do sytuacji, w której partnerzy zagraniczni wybierają sobie, z kim rozmawiać - kogo uważać za "lepszego partnera". Głową polskiego państwa jest prezydent - to on reprezentuje Polskę na zewnątrz i ma swoje konstytucyjne uprawnienia w polityce zagranicznej.

- Po tragedii zaczęto mówić, że istniało dwóch Lechów Kaczyńskich - ten, którego znaliśmy z doniesień medialnych, i ten prawdziwy.

- To bolesna prawda. Często towarzyszyłem prezydentowi w jego podróżach po kraju, w trakcie których spotykał się z ludźmi o różnych przekonaniach politycznych. Powtarzał się jeden schemat: przy rozstaniu uczestnicy spotkania wyrażali opinię, że ich obraz prezydenta diametralnie się zmienił. Winę za przeinaczanie zachowań prezydenta ponoszą przede wszystkim nie media - które relacjonują życie polityczne - lecz ci politycy i komentatorzy, którzy potępiali Lecha Kaczyńskiego w czambuł, często posuwając się do tak nieprzyzwoitych zachowań, jak pogarda czy kłamstwo.

- Wielokrotnie powtórzone kłamstwo staje się prawdą…

- A odbiorcą owej "zmodyfikowanej prawdy" jest opinia publiczna. Istnieje też chyba zapotrzebowanie społeczne na posiadanie "czarnego luda" - postaci, na którą można zwalić winę za wszelkie niepowodzenia, za wszystko, co złe.

- Tylko dlaczego "czarnym ludem" został prezydent RP?

- Być może nadawał się do tego za sprawą swojej szczerości - obce mu było działanie pod publiczkę i zawsze mówił to, co myślał. Taka uczciwość widać nie zawsze popłaca. Łatwo ją wykorzystać - i nie wahano się tego czynić. Byłoby bardzo źle dla państwa, gdyby to zjawisko miało się powtórzyć. Wydaje mi się jednak, że nawet najbardziej zajadli krytykanci Lecha Kaczyńskiego mają poczucie, że przekroczyli granicę.

Jacek Sasin

Zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej