"Super Express": - Brytyjski "The Economist" skrytykował premiera Tuska i polski rząd m.in. za brak reform i bezczynność. Do niedawna chwalił go jednak, niejako współtworząc rządowy mit "zielonej wyspy". Jaka jest prawda?
Prof. Nicolas Wolf: - Prawdą jest to, że polski rząd nie wykorzystał szansy. Choć nie tylko ten rząd, ale kilka kolejnych. Było parę lat dobrej koniunktury i można było przeprowadzić konieczne reformy. Owszem, byłyby w jakiś sposób bolesne, ale podkreślmy, że byłyby znacznie mniej bolesne w poprzednich latach niż w kilku nadchodzących. Teraz będzie zaś trzeba zdecydować się na nie równocześnie z wprowadzanymi oszczędnościami. Głównym powodem do zmartwień powinien być jednak dla waszego rządu wysoki poziom bezrobocia.
Przeczytaj koniecznie: The Economist: Rząd Tuska niszczy polską gospodarkę
12 proc. w warunkach europejskich, przy wieloletnim wzroście gospodarczym rzędu 3 proc. rocznie, to jakiś koszmar. To naprawdę nie jest normalne.
- Polscy ekonomiści narzekają raczej na wysoki poziom zadłużenia sektora finansów publicznych...
- Porównując Polskę do kilku innych krajów Europy, powiedziałbym, że nie jest z tym aż tak źle. Na waszym miejscu martwiłbym się właśnie bezrobociem oraz problemem starzejącego się społeczeństwa. W Niemczech mamy zresztą ten sam kłopot.
- Tyle że w Niemczech można sprowadzić imigrantów, co skoryguje piramidę wieku. W Polsce zostanie może kilku oryginałów. Większość pojedzie dalej. Mając prawo pracy w UE, po co mieliby siedzieć u nas, skoro mogą wybrać Niemcy, Wielką Brytanię czy Francję.
- Zapewne ma pan rację. Problemem Polski nie był jednak brak imigrantów, ale wieloletnie drenowanie rynku z młodych ludzi. Emigracja w czasach PRL, jak i w ostatnich latach. Dziś mam wrażenie poprawy sytuacji. Wyjazdy nie są już tak częste. Część emigrantów zaczęła nawet wracać do kraju. Nie sądzę, by wiele zmieniło też otwarcie rynku niemieckiego. Są w Polsce regiony, jak Warszawa czy Poznań, które są w pewien sposób konkurencyjne dla Zachodu.
- Uważa pan, że powinniśmy martwić się głównie bezrobociem, a nie zadłużeniem. Dlaczego?
- Dlatego, że jest zaskakująco wysokie. A z doświadczeń innych krajów europejskich wynika, że w tym może tkwić problem polskiej gospodarki i że można go rozwiązać. Hiszpania przez lata borykała się z tą samą kwestią. W Polsce polega on zapewne na zbyt wysokich kosztach zatrudnienia. Nie chodzi oczywiście o zarobki Polaków, ale o wysokie koszta pochłaniane przez biurokrację. Do tego dochodzi nierównomierny rozkład bezrobocia. Są regiony, w których jest ono znikome, ale są i takie, gdzie od 20 lat utrzymuje się na zdumiewającym poziomie. To problem kolejnych rządów, które nie potrafią sobie poradzić z sytuacją. Przy kilkuprocentowym wzroście PKB w kilku kolejnych latach powinno to was alarmować, że ewidentnie dzieje się coś złego. Tym bardziej że jest to już stały element rzeczywistości.
- W Polsce priorytetem jest walka z zadłużeniem, ale w Niemczech przychodzi wam to jakby łatwiej. Dlaczego? Przez lata przekonywano nas, że Polska jest krajem zbyt socjalnym. Za dużo pomocy społecznej, ulg, przywilejów... Kiedy posłuchamy niemieckich ekonomistów, to samo mówią jednak o Niemczech...
- Ależ zachodnie gospodarki, właściwie poza Stanami i Wielką Brytanią, charakteryzują się właśnie dużą aktywnością państwa na rynku. W przypadku kilku krajów trudno nawet nazwać je gospodarkami wolnorynkowymi. Udział rządu w PKB bywa tam przecież wyższy niż 50 procent. Ale, co zabawne, w wielu państwach zdecydowane cięcia i reformy wprowadzają właśnie ugrupowania lewicowe bądź niechętne neoliberalizmowi. Jest jednak kilka spraw, na których nie da się oszczędzać. W Polsce na pewno nie powinniście oszczędzać np. na wydatkach na infrastrukturę. I zamiast przejmować się deficytem, rząd powinien skupić się na budowie dróg i walce z bezrobociem.
- Ciekawe, że pan to mówi, bo rząd Tuska właśnie na infrastrukturze i drogach ma w najbliższych czasach oszczędzać.
- To błąd, bo są tu do nadrobienia lata zaniedbań. Odwiedzam Polskę dość często i brak dróg jest widoczny także dla inwestorów i przedsiębiorców. Odbija się to na sile gospodarki. Firmom potrzebny jest transport, jest na to gigantyczny popyt, ale brak dróg nie pozwala na podaż. Zwróćmy uwagę, że większość firm inwestuje w Polsce nadal w miejscach, w których te drogi bądź sieć kolejowa są wyraźnie lepsze. Choć np. na wschodzie mogliby wydać znacznie mniej na pensje, byliby zwalniani z podatków w strefach...
- Zajmuje się pan m.in. porównywaniem gospodarek Polski i Niemiec. Na często zadawane pytanie: kiedy dogonimy Zachód, np. Niemcy, odpowie pan...
- Takie przewidywania są trudne. Pokazuje to choćby zjednoczenie Niemiec. Była NRD goniła Niemcy Zachodnie pod względem PKB na głowę mieszkańca przez całe lata 90. Dotarła do ok. 70 proc. i stanęła w miejscu. I nikt nie ma niestety pomysłu, jak to dźwignąć. W przypadku Polski nie da się przewidzieć kiedy. Można jednak z grubsza przewidzieć, jak to będzie wyglądało. Zachodniego poziomu nie osiągnie cały kraj, bo Polska ma bardzo nierównomierny rozkład zarobków i bezrobocia. Do poziomu Niemiec zbliżą się zatem miasta i regiony, takie jak Warszawa, Poznań i Wielkopolska czy Wrocław. Będą jednak takie, którym grozi pozostanie w tyle.
- Według danych Niemcy znów mogą zacząć nam uciekać. Wasza gospodarka oberwała mocniej niż Polska, ale podnosi się w szybszym tempie. Znów grozi nam tracenie dystansu?
- Polska radzi sobie nie najgorzej. Możliwości wyższego wzrostu hamuje u was brak reform strukturalnych. I kiedy słyszycie, że Polska nie potrzebuje reform, nie wierzcie w to. Za waszą gospodarką wciąż ciągnie się balast komunistycznej przeszłości. W PRL inwestowano gigantyczne kwoty nie w przyszłościowe gałęzie przemysłu, ale w przemysł ciężki. Po 1989 roku nie przeprowadzono reformy finansów, którą ktoś będzie musiał przeprowadzić. Bez tego będzie wam ciężko.
Prof. Nicolas Wolf
Ekonomista z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie