"Super Express": - Rządzi pan Gdynią od 1998 roku. W poprzednich wyborach zdobył pan rekordowe 85 proc. głosów. Wśród zarzutów PO i PiS trudno doszukać się czegoś poważniejszego. Zgodnie z żelazną zasadą hollywoodzkich scenariuszy ktoś tak popularny i nieskazitelny na końcu filmu musi się okazać mordercą. Często seryjnym...
Wojciech Szczurek: - Ależ ja mam na swoim koncie także wiele porażek, a Gdynia nie jest też jakąś wyspą szczęścia. Nie będę się jednak na nie licytował z opozycją. Myślę, że pozycja, którą mam nadzieję potwierdzą kolejne wybory, wynika z wiarygodności. Ludzie wcale nie oczekują, żeby im potakiwać. Chcą prawdy, a ja wielokrotnie przyznawałem się do swoich niepowodzeń i błędów. Gdy nie jestem w stanie czegoś zrobić, zawsze tłumaczę dlaczego. I nie mam możliwości zrzucenia winy na poprzedników, jak wielu innych.
Przeczytaj koniecznie: Prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej: Wybory samorządowe ważniejsze od parlamentarnych
- Platforma i PiS podchodzą do walki z panem z poczuciem niemożliwego?
- Ani PiS, ani PO wcale się ze mną nie cackają. W poprzednich wyborach miałem kontrkandydata z PiS, teraz z PO. Ale ci kandydaci są "rzucani na odcinek Gdynia" w trochę niewdzięcznej roli. Każda partia chce, a nawet musi zaznaczyć w wyborach swoją obecność. I obie partie nie decydują się na poparcie mojej kandydatury, gdyż poszukują swojej drogi budowy lokalnych struktur. Decyzje zapadają jednak raczej na niższych szczeblach, a nie w centrali.
- Centrale PO i PiS też po pana nie sięgają. W realiach zachodnich demokracji tak rekordowe wyniki w wyborach lokalnych oznaczają często automatyczne przejście do polityki ogólnokrajowej...
- W tym pytaniu jest zawarte spojrzenie dominujące w partiach politycznych. Na życie publiczne patrzy się perspektywy warszawskiej. Droga publiczna ma się odbywać przez radnego, później województwo, posła, ministra itd. To błąd, a urząd w stolicy nie zawsze jest awansem. Zabrzmi to nieskromnie, ale miałem już kilkakrotnie propozycję obejmowania różnego rodzaju urzędów centralnych i nie miałem dylematu. Polityk lokalny jest zawsze bliżej ludzi, ma inne możliwości działania.
Patrz też: Jacek Żakowski: Jeśli polityk boi się wyjść na ulicę, to znaczy, że poniósł porażkę
- Gubernatorzy w USA czy merowie we Francji po kilku kadencjach stają się kluczowymi postaciami w Waszyngtonie i Paryżu. Dlaczego w Polsce działa to inaczej?
- Tak bywa, ale w większości krajów samorządy ewoluują już w kierunku menedżerskim. I rzeczywiście otwierające się środowiska polityczne takich kandydatów mogłyby promować. Ale, uciekając od mojej osoby, wcale nie widzę, by polskie partie polityczne poszukiwały silnych liderów.
- Tusk i Kaczyński są w opinii wielu nawet zbyt silni...
- Na pewno, ale mają zasadę, że lider jest jeden. Niepodważalny i nietolerujący konkurencji. A reszta ma się wokół niego sprawnie krzątać.
- Przy okazji wyborów samorządowych wiele osób narzeka na ich upartyjnienie. Słusznie?
- Oczywiście nie ma demokracji bez partii. Partyjniactwo i przenoszenie sporów ogólnych na samorządy jest jednak faktem. Gdynia to akurat przykład, że partyjne wojny nie muszą determinować sceny lokalnej. Mamy szczęście, że dominuje u nas lokalne spojrzenie.
- Inni tego szczęścia nie mają. Po 20 latach samorządność ocenia się w Polsce rozmaicie. W dużych miastach mówi się właśnie o upartyjnieniu. Z mniejszych miast i wsi wielu przydatnych ludzi uciekło do większych ośrodków...
- Siłą rzeczy nie będę obiektywny, gdyż działam w samorządach od 20 lat. Jeżdżąc po Polsce, systematycznie wracam jednak do tych samych miejsc i widzę, że choć nie jest idealnie, to kraj zmienił się na lepsze. W dużej mierze właśnie dzięki samorządności. Z mojego punktu widzenia to działa. Mamy wzrost lokalnego patriotyzmu, ludzie chcą rozwiązywać problemy wokół nich. Pomimo błędów i nadużyć wielu, narzekając na samorządy, nie do końca ma jednak świadomość, jak dalece właśnie one zmieniły ich życie na lepsze.
Wojciech Szczurek
Prezydent Gdyni od 1998 roku, prawnik