Pan Albert, wychodząc do hali przylotów, nie krył dużych emocji i uronił kilka łez. - No to chyba normalne, bo nauczyłem się, żeby nie tłumić tych uczuć i po prostu ucieszyłem się, że szczęśliwie dotarłem do kraju, że udzielono mi pomocy, mimo że pojechałem na własne ryzyko. Mimo to mój kraj, moje państwo, udzieliło mi wszelkiej pomocy i wróciłem do domu cało, szczęśliwie i i za darmo, bez żadnych problemów (...) Teraz jest ulga, dzieci już piszą, że że czekają. Także jest fajne - mówił przejęty.
- Ja jestem bardzo zadowolony, że w ogóle dojechałem do do domu, że wróciłem! Jeżdżę do Izraela bardzo często. Zdaję sobie sprawę, jakie tam panuje sytuacja, no ale w tej chwili znalazłem się po prostu podczas takiego otwartego konfliktu wojny na pełną skalę - dodawał. Dopytywany, jaka jest pierwsza myśl po wylądowaniu, doparł natomiast prozaicznie, że "wykąpać się i pójść spać".
Jak wygląda ewakuacja, jak sam lot? - Z mojej strony i moim zdaniem ewakuacja przebiegła bardzo dobrze. Była podana w odpowiednim czasie informacja na na Odyseuszu. O 22:00 dostałem telefon z informacją o ewakuacji na drugi dzień, podane miejsce zbiórki. To naprawdę wszystko było przemyślane. Jako ciekawostkę mogę dodać, że miejsce zbiórki było koło hotelu Dawid. Jak wiadomo, że w momencie kiedy jest alarm bombowy, trudno się zbierać na ulicy, a tam jest taki duży podjazd autokarowy, więc też ktoś pomyślał nad tym, żeby się zebrać w takim miejscu, gdzie w razie alarmu można byłoby się schronić - wspominał pan Albert.
Sprawdź: Iran na krawędzi rewolucji? Syn szacha wzywa do powstania
Co było najtrudniejsze podczas tej podróży? - Najtrudniejszym był sam fakt, że pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją. Pierwszy raz w życiu byłem na wojnie, jak to się mówi. To coś, czego nie można przewidzieć. No nie wiadomo, co się może stać, jak przebiegnie podróż. Kiedy zjechaliśmy już tam do lotu, byliśmy już poza centrum, więc to była ta strefa bezpieczna i można było trochę odetchnąć - mówił. Czy czuł w Izraelu takie realne zagrożenia? - Tak, tak, tam się odczuwa te zagrożenie, widać na ulicach i nastroje, i straty materialne. Ja akurat mieszkałem w Bat Yam, więc przyjeżdżałem obok tego domu, który został tam zbombardowany tą rakietą soniczną. No i te straty są duże, też ludzie nie chodzą, nie spacerują, to to nie jest takie miejsce, jak gdyby teraz do wycieczek, do chodzenia sobie tam turystycznie - zdradził.
