"Super Express": - Rada Etyki Mediów twierdzi wprost, że film "Solidarni 2010" naruszył zasady obiektywizmu, szacunku i tolerancji. Czuje się pan manipulatorem?
Jan Pospieszalski: - Nie jestem żadnym manipulatorem. Pomysł na film narodził się spontanicznie. Wróciłem pociągiem z Katynia - z uroczystości, która nie mogła się odbyć. Ewa Stankiewicz chciała zrobić ze mną wywiad. Staliśmy przed Pałacem Prezydenckim. Wokół nas wyrósł wianuszek ludzi - bo jest kamera, bo Janek Pospieszalski coś opowiada. I wtedy Ewa postanowiła odwrócić kamerę...
Przeczytaj koniecznie: Gen. Sławomir Petelicki: Straciliśmy wiarygodność u sojuszników z NATO
- U pana wystąpili ludzie tylko o skrajnych poglądach. Jak to się stało?
- Pod Pałacem naprawdę zobaczyłem jedność. Ból i żal po stracie. Niepokój: jak do tego mogło dojść? Troska o los państwa. To była autentyczna jedność, a ja, przyznaję, utożsamiałem się z tymi ludźmi.
- A byliście gotowi umieścić w filmie każdy rodzaj wypowiedzi?
- Montując trzeba było podjąć decyzję o kwalifikacji materiału. Założyliśmy, że będzie to telewizyjna księga kondolencyjna. Stąd decyzja o odrzuceniu bardzo mocnych, a nieuzasadnionych ataków ad personam oraz wypowiedzi z wyraźnymi elementami agresji.
Patrz też: Gen. Waldemar Skrzypczak: Arogancja MON jest niewyobrażalna
- Jak to? Przecież w filmie padają zdecydowane sformułowania z przywołaniem imienia i nazwiska: Komorowski, Palikot, Niesiołowski, Tusk...
- Były to cytaty. Ludzie pytali: dlaczego nie wyjdą do nas i nie przeproszą?
Czytaj dalej>>>
- Za śmierć prezydenta?
- Za szyderstwa z prezydenta i za ataki wobec niego, które godziły również w nas.
- A co pan wyciął?
- Wyrażano radykalne sądy pod adresem obecnie urzędującej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz za brak właściwej organizacji służb miejskich. Były one mocno nacechowane krytyką partii, którą ona reprezentuje. Nie chcieliśmy upartyjniać filmu. Inny przykład: młody człowiek podszedł do nas i powiedział, że jest wyborcą Platformy, a prezydenta Kaczyńskiego uważa za najgorszego w historii naszego kraju. Dlaczego? Bo prezydent nie wiedział, co to jest "ganja" (papieros z marihuaną - przyp. red.). Ta wypowiedź nie znalazła się w filmie, bo obrażałaby wyborców PO. Jeszcze inny przykład: ludzie otoczyli naszego operatora, kazali mu klęknąć na ziemi i przepraszać za to, jak media zniszczyły pana prezydenta. Dopiero jak powiedział, że jest z TVP od Janka Pospieszalskiego, okazali mu szacunek. Nie umieściliśmy tej sceny, bo padłyby zarzuty, że namalowałem sobie laurkę.
- Proszę pana, to wygląda, jakby pan wybrał tylko tych, którzy panu pasowali do tezy. Nie spotkaliście nikogo rozsądnego, kto miałby inne poglądy?
- Pokazaliśmy, jak naprawdę przed Pałacem było i za to spotkała nas nagonka. Andrzej Krzysztof Kunert postawił zarzut, że pokazanie filmu "Solidarni 2010" w telewizji było gorsze niż zbrodnia. Zapytany: w którym momencie? Odpowiedział, że nie wie, bo nie oglądał. Hanna Gronkiewicz-Waltz również nie oglądała tego filmu, co nie przeszkodziło jej postawić tezy, że jest on elementem kampanii wyborczej. O osobach, które wystąpiły w filmie mówi się: pisowcy. Cóż to za nieuzasadniona generalizacja?! Nikogo nie pytaliśmy o preferencje wyborcze, o wyznanie. Nie interesowała nas kategoria reprezentatywności. Chcieliśmy uchwycić fenomen tego, co jest tu i teraz. Chcieliśmy zarejestrować unikalny, historyczny moment. Taki jest obowiązek dziennikarski i misja dokumentalistów. Jeżeli ludzie wychodzą na ulice i ustawiają się w kolejkę, w której stoją szesnaście godzin - to jest to po prostu temat. To zasługuje na opisanie jako fenomen społeczny. Taki film mogła zrobić każda stacja telewizyjna. Ale nie widziałem innych kamer, które wyszły do tych ludzi. A szkoda. Bo może dałoby się zrobić dokument szerszy, bardziej kompletny - i udowodnić, że Pospieszalski i Stankiewicz zrobili coś nieprawdziwego. Zapis szczerych wypowiedzi i wyemitowanie ich na antenie budzi wściekłą reakcję. Czego się tak przestraszyli nasi krytycy? Chyba znam odpowiedź. Prawdy.
Czytaj dalej>>>
- W filmie wystąpił zawodowy aktor. Czy to nie był strzał w piętę?
- A może należy unieważnić apel Olbrychskiego o pojednanie? Przecież to aktor.
- To nie to samo. Mariusz Bulski wystąpił jako "zwykły człowiek", a to, że Olbrychski jest aktorem, wiedzą wszyscy.
- Nie wiedzieliśmy, że Bulski jest aktorem. W niczym to nie zmieniło autentyczności i szczerości jego wypowiedzi. Interesowało nas, dlaczego samotny facet stoi o czwartej rano i patrzy na znicze. Insynuacje, że dostał od nas pieniądze, są kłamstwem. Zniesławiają uczciwego człowieka.
- A nie razi pana, gdy łkając, mówi, kto ma krew na rękach?
- To sformułowanie było metaforą. I to tylko jedna wypowiedź. Nie można pomijać tego rodzaju wrażliwości, skoro takie rozmowy toczą się w polskich rodzinach. Ludzie mają prawo wyrażać swoje lęki.
- To nie lęki, to ferowanie wyroków. Pan naprawdę uważa, że 10 kwietnia mogło dojść do zamachu?
- A dlaczego miałbym to wykluczać, skoro nie wyklucza tego nawet prokuratura?
Jan Pospieszalski
Muzyk, publicysta, gospodarz programu "Warto rozmawiać"