Przy sześciu ugrupowaniach, które weszłyby do Sejmu, dzięki wynoszącemu 40 proc. poparciu PiS zdobyłoby 223 mandaty. A to oznacza, że partia rządząca nie miałaby szans na samodzielne przegłosowanie kontrowersyjnych ustaw, udzielanie wotum zaufania, a co dopiero mówić o uchwalaniu zmian w konstytucji. Z kim więc prezes Kaczyński mógłby znaleźć wspólny język, by mieć spokojną większość? - Są co najmniej dwie partie, które mogłyby zostać sojusznikiem PiS. To po pierwsze Kukiz'15, który ma taki sam stosunek do elit i kosmopolitów oraz podobny światopogląd. Wskazałbym też na wypowiedź lidera PSL, który powiedział, że w kampanii samorządowej ludowcy nie pójdą z liberałami. Ponadto PSL jest zmęczone byciem w opozycji, a ponieważ elektorat tej partii jest równie konserwatywny co PiS, nie doszłoby tu do szoku tożsamościowego. Ciekawa sytuacja byłaby natomiast z SLD. Jeśli poszliby na współpracę z liberałami, oznaczałoby to dla nich samobójstwo - analizuje prof. Kazimierz Kik (71 l.), politolog.
Badanie zostało przeprowadzone w dniach 4-5 kwietnia 2018 r. na próbie 1023 dorosłych Polaków.