Przez biurokratyczne przepisy wiele rodzin przeżywa doświadczenia jak z filmu grozy. Wczoraj opisaliśmy historię Urszuli N. (+83 l.) z Sumina na Kaszubach, która przez kilkadziesiąt godzin siedziała martwa w fotelu. Jej bliscy nie mogli znaleźć lekarza, który stwierdziłby zgon. Winne są przepisy z 1959 r., które mówią, że kartę zgonu powinien wystawić lekarz, u którego chory leczył się w ostatnich 30 dniach. To najczęściej lekarz rodzinny, ale ten nie pracuje nocą i w weekendy. - Rodziny muszą czekać do poniedziałku, a i tak dochodzi do awantur, kiedy medyk musi jechać do zmarłego, a przed drzwiami gabinetu ma 30 chorych - przyznaje Marek Twardowski, lekarz rodzinny z Porozumienia Zielonogórskiego. Przyjazdu odmawia też pogotowie. - Rodziny często kłamią, że zmarły jeszcze żyje, w takiej sytuacji mogę tylko zostawić kartkę z informacją o jego śmierci, ale rodziny i tak mają problemy z uzyskaniem karty zgonu - przyznaje Jerzy Leśniewski, lekarz z karetki pogotowia.
Sytuację mogłoby poprawić powołanie koronerów, czyli lekarzy tylko do stwierdzania zgonów. Choć nie ma przepisów w tej sprawie, niektórzy starostowie zatrudniają ich na własny koszt. Od kilku lat Ministerstwo Zdrowia obiecuje, że wprowadzi koronerów w całej Polsce. Jak poinformowała "SE" Milena Kruszewska, rzeczniczka prasowa Ministerstwa Zdrowia, w resorcie trwają prace nad ustawą, która wreszcie to umożliwi. Kiedy? Tego jeszcze nie wiadomo.
Zobacz także: Nowy minister zdrowia należy do tajnego bractwa!