Nie jestem pewien, czy to zadziała, bo do tej pory nie działało prawie nigdy. Nie wiem kto, nie wyłączając Grzegorza Schetyny uwierzył w jego słowa o powrocie PO do konserwatywnych korzeni. Nie wiem też ile osób naprawdę wierzy w kolejny zwrot Platformy, tym razem socjalny. Czy politycy i zwolennicy PO, którzy wieszczyli gospodarczy armagedon w związku z 500 plus, naprawdę przestali myśleć o 500 plus jako „szkodliwym rozdawnictwie” wspierającym „patologię i nierobów”? Czy wystarczająco duże grono wyborców uwierzy politykom, którzy do niedawna z zapałem przekonywali o załamaniu się budżetu, że teraz to chcą rozdać jeszcze więcej niż PiS, a to co opowiadali o budżecie to było takie tam sobie gaworzenie? Kiedy Bronisław Komorowski po pięciu latach spędzonych w gawrze przetarł ślepia i ogłosił, że teraz zacznie słuchać ludzi i organizować referenda, nie uwierzył mu chyba nikt.
Teraz PiS chce wykrzesać wiarę w to, że stanie się krainą łagodności. Nie zaprzeczam, że PiS tego potrzebuje. Do zwycięstwa w kolejnych wyborach przestała już chyba wystarczyć, jak to ujęła Agnieszka Holland „słabość intelektualna Platformy”. Tylko jak po kilku latach permanentnej rewolucji powiedzieć swoim wyborcom: zrobione, skoro widzą, że zrobione nie jest?
Po tym, kiedy zobaczyłem Romana Giertycha deklarującego, że za antysemityzm nie przyjąłby do swojej partii Romana Dmowskiego i potępił „oddanie święta 11 listopada narodowcom”, jestem w stanie uwierzyć, że każda zmiana może się udać.
Nie zdziwię się, jeżeli za rok zobaczę Roberta Biedronia, w koszulce z „zakazem pedałowania”, deklarującego oburzenie tolerowaniem „tęczowych marszy dewiantów”. Nie zaskoczy mnie odezwa ojca Rydzyka potępiającego mieszanie się księży do polityki i „chciwość kleru”.
Nie uwierzę tylko w jedno. W to, że we Francji, przy świętowaniu sylwestrowej nocy, spłonie mniej, niż tysiąc samochodów, a zabawy obędą się bez bez noworocznego skopania policjantki przez niesiony słusznym gniewem tłum.