Już w samolocie, a był to zwykły embraer wyczarterowany od LOT-u (marszałek nie miał ani saloniku, ani nawet wygodniejszego fotela niż pozostali pasażerowie), można było odnieść wrażenie, że to już nie ten sam Bronisław Komorowski, do którego my, towarzyszący mu dziennikarze, przywykliśmy. Dawny naturalny luz Bronka, jak go nazywają współpracownicy, ustąpił miejsca pozie poważnego polityka. Marszałek jednak z gracją spełniał obowiązki gospodarza samolotu. Przysiadł się na chwilę do Andrzeja Wajdy, porozmawiał z kombatantami i generałem Jaruzelskim.
Przeczytaj koniecznie: Michał Karnowski: Merytoryczne wejście nastąpi przed drugą turą wyborów
Do Moskwy przylecieliśmy ze sporym opóźnieniem. Marszałek co prawda zdążył na Kreml, gdzie jako jedyny przywódca miał się spotkać z prezydentem Miedwiediewem, ale dziennikarze utknęli w gigantycznym korku. Wtedy prezydent Miedwiediew, ku zaskoczeniu rosyjskich mediów, zmienił swoje plany i przedłużył spotkanie z Bronisławem Komorowskim.
Przeciwnicy marszałka Sejmu mówią, że uczestnicząc w defiladzie zwycięstwa, daliśmy się Rosjanom postawić do wyznaczonego przez nich szeregu, że wzięliśmy udział w starannie przygotowanym przedstawieniu ku chwale Związku Radzieckiego zorganizowanym na placu Czerwonym. Ale zapominają, że tym razem był to pierwszy szereg i, że nie wracamy stamtąd z pustymi rękami.
Patrz też: Rozmowa z Janem Pospieszalskim o filmie Solidarni 2010, który wywołał burzę (WYWIAD)
Nawet jeśli przekazanie Polsce części akt ze śledztwa katyńskiego to nie przełom, to przecież Miedwiediew nie musiał tego robić. Tak samo jak nie musiał dzwonić do gubernatora okręgu smoleńskiego, i polecić mu, aby natychmiast w należyty sposób zabezpieczył miejsce katastrofy polskiego samolotu. Zresztą w czasie tej wizyty Rosjanie na każdym kroku starali się docenić rangę wizyty polskiego p.o. prezydenta. Kiedy marszałek postanowił jechać do Smoleńska, by pomodlić się na miejscu katastrofy, Rosjanie natychmiast przygotowali trasę przejazdu. Milicja obstawiła wszystkie skrzyżowania i kolumna złożona z kilku samochodów, busów i autokaru, w którym podróżował m.in. Andrzej Wajda z żoną, bez problemów pokonała 400 kilometrów. Miłą niespodziankę sprawił nam gubernator okręgu smoleńskiego. Mniej więcej w połowie drogi z Moskwy do Smoleńska nasza kolumna zatrzymała się w szczerym polu. Okazało się, że to granica okręgów, a gubernator postanowił właśnie tutaj przywitać marszałka chlebem i solą.
Czytaj dalej>>>
Bronisław Komorowski jadąc do Moskwy wiedział, że każdy jego gest, każde słowo będzie poddane surowej ocenie. Po raz pierwszy jako głowa państwa reprezentował Polskę za granicą i od razu musiał zrobić to w Moskwie, mieście dotąd dla nas co najmniej nieprzyjaznym. Marszałek zdał ten egzamin. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że nawet opozycja w kraju nie potrafiła wytknąć mu poważniejszych błędów popełnionych w stolicy Rosji. Nie licząc niefortunnej wypowiedzi na temat ostatniej obecności polskich wojsk na Kremlu (Rosjanie na szczęście jej nie zauważyli albo nie chcieli zauważyć), obyło się bez wpadek.
Komorowski dał próbkę tego, jakim może być prezydentem, jeśli wygra wybory. W Moskwie mówił dużo o pojednaniu z Rosją, ale na szczęście nie zachwycał się zanadto gestami Kremla, podkreślając, że to dopiero początek drogi. Jeden z członków Memoriału, powiedział nam, że Rosja próbuje bardzo tanio kupić sobie polską wdzięczność, że przekazanie nam dokumentów, które i tak znaliśmy od lat, kosztowało ich tyle, co papier, na którym zostały one wydrukowane. Nawet jeśli rzeczywiście to był tak tani gest, to marszałek zachował się poprawnie. Grzecznie podziękował i poprosił o więcej. Czy jest politykiem skutecznym, okaże się wkrótce, bo Miedwiediew obiecał mu odtajnienie kolejnych tomów akt z katyńskiego śledztwa. Może będzie wśród nich teczka, na którą tak czeka Andrzej Wajda, który powiedział mi w Moskwie, że chciałby dożyć chwili, kiedy będzie mógł zajrzeć do dokumentów, na podstawie których zamordowano jego ojca Jakuba...
Grzegorz Zasępa
Szef działu polityka