- Polityk nie wpisał maszyny do oświadczenia majątkowego, ponieważ wskazał cenę 9 tys. zł. A w oświadczeniu trzeba wpisywać składniki mienia ruchomego powyżej 10 tys. zł. Poseł bronił się, że maszyna była uszkodzona i dlatego nie miała pełnej wartości. Tymczasem śledczy zdobyli dokument, że Zbonikowski wpłacił zaliczkę 1 tys. zł, oraz zaznaczył pisemnie, że resztę kwoty - 34 tys. zł uiści w późniejszym terminie – mówi nam osoba znająca kulisy sprawy.
Jak wynika z zawiadomienia do prokuratury, do którego dotarliśmy, mogło chodzić o opryskiwacz.
Przypomnijmy, że sprawą oświadczeń majątkowych posła PiS zajmuje się prokuratura. - Śledztwo dotyczy zatajania prawdy i podawania nieprawdy w okresie od 26 kwietnia 2011 r. do 28 kwietnia 2016 r. w oświadczeniach majątkowych składanych przez posła – informuje Prokuratura Krajowa. Jak powiedział nam wczoraj rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej Łukasz Łapczyński, śledztwo nadal jest w toku, nikomu nie postawiono na razie zarzutów. - Pod koniec października zostało przedłużone do lutego 2018 r. - informuje Łapczyński. Za podanie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych politykowi może grozić do 3 lat więzienia. Co na to poseł? - Nie mam żadnej wiedzy o takich postępowaniach poza rewelacjami medialnymi. Te śledztwa są wszczęte i prowadzone tylko po to, byście mogli co jakiś czas negatywnie o mnie pisać – twierdzi Zbonikowski.
Przypomnijmy, że o pośle jest głośno również z innego powodu. Od ponad roku trwa sprawa rozwodowa polityka i jego żony Moniki. Dowodem na zdradę polityka mają być majtki, na których znaleziono DNA jego asystentki.
Zobacz: Sondaż na temat alkoholu. To powinno OTRZEŹWIĆ posłów