Leszek Miller: Wybory wiosną? Bardzo w to wątpie

2010-12-22 11:45

Jedne wybory za nami, a na horyzoncie widać już następne. Czy możliwe jest przesunięcie ich terminu z jesieni na wiosnę? Bardzo w to wątpię. Polska prezydencja w UE w drugiej połowie przyszłego roku będzie świetną okazją dla Donalda Tuska i PO do pokazania się na tle europejskiej śmietanki zjeżdżającej do Warszawy. W dodatku za darmo i poza wyborczym czasem antenowym.

Po co Tusk miałby skracać kadencję, skoro uśmiechy i poklepywanie po plecach zawsze robią dobre wrażenie na wyborcach, a spekulacje o rosnącej pozycji nowych ugrupowań, których szczyt formy ma właśnie wypaść jesienią, można między bajki włożyć?

Partie niespiesznie szykują się do startu, a wraz z nimi różni obserwatorzy, analitycy i zawistnicy. Jeden z nich, Marcin Król nie ukrywa swojej niechęci do SLD. Nie lubi tej partii, bo Sojusz nie walczy, a "bez walki lewica nie istnieje". Walka nie zawsze musi być mądra - wyjaśnia mądrze Król - ale musi być wyrazista i stanowcza. A SLD nawet strajku nie potrafi urządzić.

>>> Wszystkie felietony Leszka Millera

Królowi pomyliła się partia polityczna ze związkami zawodowymi, ale co tam. Sojusz mógłby przecież zorganizować strajk swoich posłów w Sejmie i w ten sposób zainicjować rewolucję. Bez niej będzie trwał w milczeniu, bezradności i bezmyślności. Najlepiej, gdyby SLD przestał w ogóle istnieć, bo blokuje rozwój innych partii lewicowych, które mogłyby coś rewolucyjnego zdziałać. Ponieważ nie zamierza popełnić samobójstwa, jest zwyczajnym szkodnikiem - stwierdza z niesmakiem Marcin Król.

W sukurs Królowi idzie Marek Borowski, który ma za złe Napieralskiemu, że umacnia swoją partię, a nawet dąży do tego, aby na scenie politycznej po lewej stronie była tylko ona. To rzeczywiście bardzo cięż- ki zarzut. Jak Napieralski może nie dbać o partyjkę Borowskiego, która przecież zasługuje na więcej niż marne 1 procent. Szef SdPl podpowiada, że błąd przywódcy Sojuszu polega na tym, że jego ugrupowanie można wprawdzie zmarginalizować, ale wyborców już nie. Problem w tym, że grupa Borowskiego nie ma wyborców, a nieliczni jej członkowie, którzy chcą coś znaczyć, muszą startować w barwach SLD. Przekonała się o tym Jolanta Banach, która wprosiła się na listę Sojuszu i jest radną w Gdańsku. Po zdobyciu mandatu jak zwykle pogryzła wyciągniętą do niej rękę. - Kierownictwo SLD przyjęło zawodną strategię - oświadczyła radna Banach - zmierzającą głównie do utrwalenia hegemonicznej pozycji Sojuszu po lewej stronie. Napieralski wyczerpał już cały zasób wdzięku osobistego, a poza tym iluż wyborców można pozyskiwać wciąż w ten sposób?

Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Panie Kaczyński, Panie Tusk! Ludzie nie są głupi!

Okazuje się, że sporo. Według niedawnego badania CBOS 37 proc. Polaków wskazało SLD jako drugie po PO ugrupowanie reprezentujące najlepiej ich poglądy i interesy. Wedle sondażu to właśnie Sojusz w ostatnich miesiącach najbardziej poprawił swój wizerunek. Jego notowania wzrosły o 17 punktów procentowych i w równie dużym stopniu zmalała liczba mu niechętnych. Badania badaniami, ale dla lewicowej niszy dalej miły jest pogląd, że Sojusz wybierany jest przez nieporozumienie i w ogóle pochodzi z nieprawego łoża. Współbrzmi z nim inny - że "SLD wolno mniej". Jeśli tylko Napieralski nie zejdzie z obranej drogi i nie bacząc na przeróżne zawistne lamenty dalej będzie budował siłę SLD, powrót do świetności jego partii jest możliwy, a dla Polski wręcz konieczny.

Obecnemu prezydentowi też mniej wolno. Lech Kaczyński mógł np. zaprosić Wojciecha Jaruzelskiego na wspólny lot do Moskwy, ale Komorowski nie może już zaprosić generała do siebie, aby pogadać o sytuacji na Kremlu.