"Super Express": - Wydawałoby się, że sytuacja, w której polska armia kupuje sprzęt w polskich firmach, jest idealna. Do ideału już na starcie brakuje jednak choćby tego, żeby ktoś nie nawalił i nie spóźnił się 20 minut ze złożeniem oferty przetargowej.
Janusz Zemke: - No cóż, wpadka z Autosanem jest kompromitująca...
- Pańskim zdaniem MON będzie kombinowało z unieważnieniem tego przetargu? Jakoś prawą ręką za lewe ucho, jakiś brak pieczątek ze strony niemieckiej?
- Nie sądzę. Ten, który wygrał, odwoływałby się do sądów, tym bardziej że spełnia wymogi. Teraz ta firma jest jedyna na placu boju. Trudno to będzie podważyć.
- Oprócz tego wypadku, kiedy kupimy niemieckie, reszta powinna być polska, w polskich zakładach?
- Co do kierunku i kupowania jak najwięcej w polskich zakładach, to nie mam żadnych wątpliwości. To słuszne decyzje. Pytanie o wykonanie. To zamawiający określa wymogi taktyczno-techniczne. I można te wymogi określić w bardzo rygorystyczny sposób, a z punktu widzenia wojska wystarczająco wysoki. Nie zawsze jednak to się uda.
- Dlaczego?
- W wielu wypadkach jeżeli czegoś nie ma, można jakieś komponenty kupić. Są jednak takie sfery i dziedziny, gdzie Polska nie ma szans na własną produkcję. Polska nigdy w dziejach nie produkowała samolotów wielozadaniowych i już produkować ich nie będzie. To robi kilka państw na świecie. Tu trzeba raczej starać się zdobyć dla naszego kraju piekielnie ważne zdolności remontowania tychże samolotów.
- Wiem, że wojskowi mocno naciskają, by zawsze był to sprzęt jak najlepszy, najnowocześniejszy.
- To naturalne, bo to oni to użytkują i jeżeli coś jest nie tak, to wojskowi płacą za to na końcu cenę. Ofiarą wypadku czy wady zawsze jest żołnierz, a nie producent. Dlatego wojskowi powinni określić wymogi, a sprzęt, tam gdzie to możliwe, powinien być polski albo z polskim udziałem.
- W wielu krajach Europy mówi się o wolnej konkurencji, ale kiedy przychodzi co do czego, państwowe zamówienia są jednak realizowane przez lokalne firmy.
- Każdy mówi, że jest wolna konkurencja, ale na końcu oczywiste jest, że chroni się własny przemysł. To kwestia miejsc pracy, podatków, rozwoju technicznego i wielu innych rzeczy.
- Dlaczego do tej pory to nie było regułą?
- Różnie bywało. Nie wszystko jesteśmy w stanie produkować na miejscu. Technologię transporterów kupiliśmy u Finów. Idealnie jest, gdy czegoś nie mamy, ściągać technologię, ale produkować wszystko na miejscu, w Polsce. Jak w przypadku Rosomaka.
- Można to rozszerzyć na inne bronie i sprzęt?
- Jak najbardziej można, ale nie można zamykać się w czterech ścianach jednego zakładu, a taką tendencję dziś obserwuję. Wiele firm zbrojeniowych uznało, że zamówienia gwarantuje im MON, więc nie trzeba się starać i rozwijać. Jesteśmy słabi, jeżeli chodzi o współpracę międzynarodową. Zbrojeniówka nie może też żyć tylko zamówieniami z MON, musi być eksport.
- Te inwestycje nie przerodzą się właśnie w eksport? Pieniądze dają rozwój, także technologiczny, może właśnie tym się skończy?
- Oby tak było. MON jako mądry właściciel powinien wymuszać na firmach przede wszystkim współpracę międzynarodową.
- Taka współpraca pojawia się przy offsecie.
- Moje doświadczenia są takie, że najlepiej robić tak, jak w przypadku samolotu CASA - wchodzić w długie kooperacje z producentem. Samolot CASA jest hiszpański, ale Polska produkuje jeden ważny element, który jest używany w każdym egzemplarzu na świecie.
Zobacz: KŁOPOTY Wałęsy - IPN prowadzi przeciw niemu postępowanie karne!
Przeczytaj też: Andrzej Duda zacznie debatować o nowej konstytucji
Polecamy: Biedroń UJAWNIA: "Szantażowali mnie posłowie PiS". Chcieli jego ULEGŁOŚCI