- Pierwszą wizytę składa się najbliższemu sąsiadowi, temu, z którym chce się mieć jak najlepsze stosunki - mówił Janukowycz i za słowami poszły czyny. Kijów nie wprowadził wiz dla Polaków, mimo że Warszawa musiała tak uczynić, żeby spełnić wymagania Unii Europejskiej. Ożywiły się kontakty gospodarcze i kulturalne. Trudne karty wspólnej historii, w tym mordy na Wołyniu dokonane przez banderowców, były traktowane z właściwym szacunkiem i poszanowaniem wrażliwości Polaków.
>>> Wszystkie felietony Leszka Millera
Po pamiętnych wyborach prezydenta Ukrainy w 2004 roku "prorosyjski" Janukowycz stał się w Polsce głównym schwarzcharakterem. Euforycznie i bezrozumnie oczekiwano, że obóz pomarańczowych szybko i bez wysiłku odmieni kraj i wprowadzi go do NATO i Unii Europejskiej. Zamiast koncentracji na współpracy gospodarczej w Warszawie królowały banały o konieczności zacieśniania strategicznego partnerstwa i "przeciąganiu" Ukrainy na Zachód. Do znudzenia powoływano się na Giedroycia oraz strojono się w piórka ambasadora Ukrainy. Zamykano oczy na to, że główny rywal Janukowycza, "antyrosyjski" prezydent Juszczenko, podniósł Stepana Banderę do rangi narodowego bohatera Ukrainy. Uczynił ten honor człowiekowi skazanemu w przedwojennej Polsce na karę śmierci za udział w zamordowaniu ministra Pierackiego, kolaborantowi Hitlera, twórcy ideologii i oddziałów zbrojnych występujących przeciwko Polakom i państwu polskiemu. Prezydent Lech Kaczyński długo zwlekał ze stosowną reakcją i potępił ten fakt dopiero pod wpływem protestów rodzin pomordowanych.
Po ośmiu latach - już jako szef państwa ukraińskiego, Wiktor Janukowycz ponownie przybył do Polski. Tym razem Warszawa była na 26. miejscu na mapie prezydenckich podróży. Na trasie wcześniejszych wizyt znalazły się wszystkie główne stolice z Brukselą włącznie. Ukraiński prezydent uznał, że droga do unijnej stolicy nie biegnie przez Warszawę, czym wprowadził w ciężką konfuzję tych polskich polityków, którzy w ostatnich latach patrzyli na Ukrainę z protekcjonalną wyż-szością i w dodatku traktowali ją instrumentalnie, w swojej grze przeciw Rosji.
Patrz też: Joanna Senyszyn: Miller i Oleksy nie pociągną list
Niezależnie od politycznych zawirowań wizyta prezydenta Janukowycza ma swoje znaczenie i na pewno ociepli polsko-ukraińską współpracę. Polska musi jednak wyzbyć się poczucia misji i potrzeby narzucania własnego punktu widzenia. Z uwagi na bogate doświadczenia w ustrojowej transformacji nasz kraj może być dla Ukrainy interesującym doradcą, a gdy trzeba - wspierającym rzecznikiem. Przede wszystkim jednak powinien promieniować efektem demonstracji, czyli przykładem dobrze funkcjonującego państwa. Polska musi sama odnosić sukcesy i powinna być pozytywnym świadectwem możliwości systemu demokratycznego i gospodarki rynkowej. To znacznie ważniejsze niż ciągłe powoływanie się na anachroniczną już tezę Giedroycia, że bez niepodległej Ukrainy nie ma wolnej Polski. Suwerenny byt państwowy naszych krajów nie jest zagrożony. Prawdziwe niebezpieczeństwa czają się natomiast w psuciu państwa i braku dla niego szacunku nawet własnych obywateli.