"Super Express": - To, co się dzieje w mediach publicznych, to "skok PiS na media" czy zwyczajowa karuzela stanowisk jak po każdych wyborach?
Jacek Rakowiecki: - Taka karuzela jest czymś, co rzeczywiście zawsze miało miejsce. Tym razem nie jest jednak zwyczajowo, gdyż nigdy nie było tak, żeby ta zmiana zachodziła tak szybko. Choć żeni się to dość dobrze z wszystkimi innymi zmianami dokonywanymi w obłąkańczo-ekspresowym tempie.
- Chodzi tylko o tempo zmiany?
- Nie, o coś ważniejszego. Chodzi o kadencyjność. Ta kadencyjność mediów publicznych, wyłączając rządy PiS, nie przekładała się na kadencyjność parlamentu. Rząd Platformy zmienił władze mediów publicznych dopiero w 2011! Wcześniej rządził PiS z przystawkami, a później przejęły to same przystawki. I PO musiała borykać się z mediami sobie nieprzychylnymi...
- Od pewnego momentu przystawki podlizywały się już PO. Ponadto PO miała za sobą większość mediów prywatnych, więc niespecjalnie jej TVP brakowało.
- Tak, ale demokracja liberalna polega właśnie na szczegółach i detalach. I upierałbym się, że złamanie zasad kadencyjności w przypadku PiS to duża różnica jakościowa.
- Obserwuję obecne protesty dziennikarzy z mediów publicznych z pewnym zażenowaniem. Zawsze było z grubsza tak, że SLD wywalał "solidaruchów", PiS wywalał "postkomunę", a PO wywalała "pisiorów".
- Nie do końca. I zobaczymy, jaki zakres zwolnień obejmie media publiczne. Do dziś pracują tu ludzie zatrudniani za czasów PiS, jak np. żona jednego z braci Karnowskich. I nikomu do głowy nie przychodziło to, by ją zwalniać! I nawet jeżeli wcześniej te rzeczy miały miejsce, to jednak w innym tempie i zobaczymy, czy nie w innym zakresie. W obecnych zmianach w TVP jest też bulwersujące bezpośrednie podporządkowanie ich politykom...
- Bez przesady, do tej pory też de facto decydowali politycy.
- Tak, wpływ polityków był, ale nie aż tak bezpośredni. Przypomnę też, że kiedy PO zainteresowała się telewizją, to powołała radę nadzorczą, w której znaleźli się przedstawiciele czterech partii. W tym PiS, wtedy w ostrej opozycji!
- Otwarte przyznanie, że politycy mają wpływ na media publiczne, i oddanie jednego kanału opozycji, a drugiego rządowi nie byłoby zdrowsze?
- Nie byłoby. Był taki projekt obywatelski, pisany bardzo długo i z przeglądaniem doświadczeń mediów różnych krajów europejskich. Polegał on na odsunięciu polityków od mediów i oddaniu ich twórcom, intelektualistom, uczelniom.
- Pamiętam. Projekt firmowali Agnieszka Holland, Krzysztof Krauze i Jacek Żakowski.
- Tam było wiele osób, ale to właśnie ten, konsultowany z ekspertami itd. Przed wyborami wszystkie siły parlamentarne generalnie były za. I kiedy było już po wyborach, wszystkie się od tego odcięły.
- Pamiętam tę dyskusję i sam się nad tym projektem zastanawiałem. I wie pan co? Doszedłem do wniosku, że już wolę telewizję Tuska lub Kaczyńskiego. Dlatego, że Tusk lub Kaczyński kiedyś wybory przegrają i coś się zmieni. Holland i Żakowski, z całym szacunkiem dla ich intencji, nie przegrają nigdy.
- Tak, był ten zarzut korporacyjności. Ale co by było w tym złego? To uniezależnienie od państwa świetnie robi różnym dziedzinom. Weźmy pod uwagę PiSF, gdzie kluczowy głos należy do twórców. Każdy przyznaje, że był to dobry pomysł, że znacznie wzrosła ranga polskiego kina. I co ciekawe, za powstaniem PiSF i takim jego kształtem głosował PiS z SLD, a to Platforma była przeciw. Dlaczego tego nie powtórzyć?
Zobacz: Andrzej Stankiewicz: Rok 2016 może być jeszcze bardziej intensywny niż 2015