"Super Express": – Ma pan więcej wrogów w Prawie i Sprawiedliwości, czy w Platformie Obywatelskiej?
Jacek Kurski: – W Platformie Obywatelskiej.
– W PiS też chyba tych nieżyczliwych nie brakuje...
– Ale pan pytał, gdzie mam więcej.
– Czy kandydując teraz do Parlamentu Europejskiego z list PiS, nie pokazuje pan, że jako prezes Telewizji Publicznej cały czas był pan politykiem tej formacji?
– Działałem na rzecz dobra publicznego, bo telewizja, w której byłem prezesem, dawała ludziom pluralizm. Oczywiście w większym stopniu Telewizja Polska pod moim zarządem docierała do tego elektoratu konserwatywnego, tradycyjnego, a elektorat liberalno-lewicowy miał potężne media, w sensie procentowym prawdopodobnie silniejsze niż Telewizja Polska - TVN i w dużej części Polsat, plus wszystkie inne elektroniczne media. Dzięki temu, że była Telewizja Polska w rękach ludzi rozumiejących ten kontekst pluralizmu, takich jak ja, była względna równowaga, był pluralizm. A dzisiaj ma pan zamordyzm.
Człowiek Dudy nie patyczkował się z Kurskim! Napisał jedno słowo
– Uważa pan, że prezes ma sprawiać, żeby telewizja była bardziej lewicowa albo prawicowa? Przecież chodzi o to, aby telewizja była jak najlepsza.
– Telewizja była najlepszym produktem, ale nie można abstrahować od tego, że tamci mają całkowity hejt pod kontrolą koalicji antypisowskiej, a telewizja publiczna jest "ą", "ę", bułkę przez bibułkę, udajemy, że w zasadzie tego hejtu nie ma i jesteśmy tacy, jakby nas w ogóle nie było, a w bilansie tego wszystkiego byłaby totalna dominacja.
– Chciałby pan jeszcze wrócić do TVP?
– Nie, ale to było fascynujące doświadczenie, to było prawie siedem lat tworzenia czegoś z realną władzą, że można było coś stworzyć od pomysłu do przemysłu, do końcowego efektu. Dawało mi to mnóstwo radości. Dzisiaj to całe dzieło jest zniszczone, symbolem telewizji polskiej, uśmiechniętej telewizji polskiej, jest ta nieszczęsna prezenterka, której szczęka wypada.
– To był wypadek. Z jej oświadczenia wynika, że uszkodziła sobie ząb bawiąc się z dzieckiem. To przykra sytuacja i nie powinien pan tak o niej mówić.
– Przepraszam jeżeli tak było, jak pan mówi, tym niemniej czasem symbole stają się symbolami, chociaż nie było to zamierzone.
– Czy to pan odebrał Donaldowi Tuskowi prezydenturę w 2005 roku i czy ma pan satysfakcję z tego powodu?
– Tusk przegrał z Kaczyńskim dlatego, że był gorszym kandydatem, a Lech Kaczyński był lepszym kandydatem. W 2005 r. była pierwsza kampania w historii Polski, gdzie świetny "towar", do tej pory z pewnym takim wstrętem do autoreklamy, bo obaj bracia Kaczyńscy mieli taki taki nacechowany dezynwolturą stosunek do PR-u, pozwolił się opakować profesjonalnej kampanii, którą poprowadziliśmy we trzech – Bielan, Kamiński i ja. I rzeczywiście to była nowa jakość, ten koncept przełożył się z 10-12 proc. nagle na 24-25 proc. W finale, kiedy Tusk zaczął atakować wściekle Lecha Kaczyńskiego np. zarzutami o hospicja w Warszawie…
– Ale to wy przecież zaatakowaliście dużo ostrzej Donalda Tuska. Skąd pan się dowiedział o dziadku z Wehrmachtu?
– Szczerze mówiąc nie pamiętam skąd się dowiedziałem. Pamiętam tylko, że powiedziałem o tym w wywiadzie, który ukazał się 10 października 2005 r. w „Angorze”. Pierwsza doba - kompletna cisza. Nikt się nie zainteresował. A 11 października, we wtorek Protasiewicz zrobił konferencję na ten temat. Po prostu uznali, że rozpętanie tej sprawy doprowadzi do ich zwycięstwa. Uważali, że mają rację. No i strzelili sobie w kolano, bo skłamali.
– A pan wtedy nie skłamał? Okazało się, że dziadek został siłą do Wermachtu wciągnięty.
– Ja tylko powiedziałem to, co usłyszałem od trzech osób na Pomorzu.
– I powinno się plotki upubliczniać?
– Ale tu chodziło o niemieckość. Chodziło o te wszystkie pieniądze CDU dla KLD, niemieckie interesy. W latach 2000-2001 Platforma nagle zaczęła czcić w Gdańsku ofiary Gustloffa, storpedowanego przez Rosjan statku, którym uciekało 10 tysięcy gestapowców, NSDAP-owców, ich rodziny i obsługa. Więc zdarzyła się jakaś moda na przepraszanie Niemców i na miłość do Niemców. Ja tylko skomentowałem, że sam Donald Tusk mógłby to wyjaśnić i zdementować te plotki. I uznano, że to jest świetny argument, żeby wbić mnie w ziemię. I strzeli sobie w stopę. W tej sprawie oczywiście nikt nie odpowiada za swojego dziadka. To nie o to chodzi. Chodziło o kłamstwo, że Tusk, który doskonale znał historię swojego dziadka, skłamał, że w ogóle nie ma o niej pojęcia. Jaki był tego efekt? Na Kaszubach Tusk wygrał pierwszą turę, ale przegrał drugą. Dlatego, że ci ludzie zostali obrażeni tym, że on skłamał.
– Donald Tusk w Sejmie przypomniał zdarzenie, do którego doszło tuż po wyciągnięciu dziadka w Wermachcie. Lech Kaczyński miał powiedzieć do brata, że „takiego łajdaka jak Kurski to świat nie widział”. Myśli pan, że to prawdziwe słowa?
– Nie sądzę, żeby były prawdziwe. Jest w ogóle bardzo brzydki zwyczaj powoływania się w walce politycznej na opinię osób, które tragicznie zginęły, jak prezydent Lech Kaczyński. Po tych rzekomych słowach wielokrotnie spotykałem się z Lechem Kaczyńskim, byłem zapraszany do niego nawet na osobiste spotkania. Z prezydentem miałem bardzo dobre stosunki, więc nie sądzę, aby to powiedział, chyba, że w emocjach. Natomiast widać, że Tusk ma z tym problem. To było jego pierwsze wystąpienie w Sejmie, a ja byłem wtedy jeszcze w World Banku. Zemścił się strasznie, bo wyrządził krzywdę mojej rodzinie, bo nagle takie odwołanie w półbiegu ze stanowiska, kiedy dzieci są w szkołach i tak dalej, jest pewnym kłopotem, ale nie użalam się. Przyjechałem do Polski, chciał mnie w Polsce, ma mnie w Polsce, zobaczymy, jak na tym wyjdzie.
– Kto powinien być kandydatem na prezydenta z PiS?
– Ktoś, kto wygra wybory, a jest jednocześnie integralnie, kanonicznie wyrazicielem programu Prawa i Sprawiedliwości.
– A da się to połączyć? Słyszałem od polityków PiS, iż żeby spełnić ten pierwszy warunek, czyli wygrać wybory, musi być to ktoś jednak spoza obozu, kto w jakimś stopniu wyraża oczywiście poglądy.
– Możliwe, że będzie powtórzenie wariantu z Andrzejem Dudą, czyli prezes w swojej genialnej jakiejś iluminacji i intuicji znajdzie nowego Dudę, czyli osobę może nie spoza obozu, ale nie kojarzącego się ściśle z jądrem obozu, kto ze świeżością wejdzie do gry i wygra. A kto zostanie kandydatem, nie wiem, to zależy oczywiście od rozwoju sytuacji. Idą bardzo twarde i trudne czasy w Polsce. To znaczy Tusk wprowadza dyktaturę, miękką, coraz bardziej utwardzającą się dyktaturę. Nie ma żadnego pomysłu ani pozytywnych rozwiązań. Dla Polski jest tylko zamordyzm i rozliczenia. Po pięciu miesiącach rządów PiS miał pan w kieszeni 500 plus. A ile mamy po 5 miesiącach Platformy? 600 minus. Statystyczny Polak spala co miesiąc ok. 150 litrów benzyny, na każdym litrze traci 1,60 zł, bo tyle wynosi różnica między obiecaną przez Tuska ceną 5,19 zł a 6,90 zł, które płaci. PiS nie obiecywało, że paliwo będzie po 5,19 zł. Więc mamy wydatek 260 zł. A jak dodać drugą niespełnioną obietnicę – wyższą kwotę wolną od podatku, wychodzi, że mamy 550 zł w plecy. Taka jest różnica między PiS i Platformą. W finale tej hucpy są sfałszowane wybory, bo jeśli można ignorować Trybunał Konstytucyjny, to logiką Tuska będzie dążenie do sfałszowania wyborów, po tym, co on robi.
– Słyszałem, że Jarosław Kaczyński sfałszuje wybory i w kolejne takie opowieści nie uwierzę.
– PiS nie robiło nic, co by uzasadniało takie obawy. A Tusk gwałci Trybunał Konstytucyjny, nie uznaje NBP, które zwalczyło inflację, a zaraz wprowadzi euro.
– Wróćmy do pana pracy w Banku Światowym. Jakie tam są stawki?
– 236 tys. dolarów rocznie zarabia każdy człowiek delegowany do pracy w Banku Światowym. Na rękę wychodziło po rozliczeniach na fundusze emerytalne itp. ok. 14 tys. dolarów miesięcznie. Zapewniam pana, że wydawałem co miesiąc, a zwłaszcza wydawała moja kochana żona, dokładnie 14 tys. dolarów.
– Nie przywiózł pan do Polski ani dolara?
– Ani dolara, no może coś w kieszeni zostało. Ale szczerze mówiąc, starcza tam na godne życie, ale jeśli wyjedzie się z 5-osobową rodziną, to wiele się wydaje. Bo jeśli coś kosztuje u nas złotówkę, to tam kosztuje dolara.
Rozmawiał: Jacek Prusinowski